Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

miącą kaskadą z pobliskiej rynny. W całym gmachu Politechniki cicho było i pusto. Zdawało się że pracowite mrówki pochowały się przed tą zimną szarugą wiosenna.
Nagle drzwi pracowni otworzyły się szybko. Kaśka drgnęła i opuściła ręce. We wchodzącym młodym człowieku poznała dawnego kochanka Budowskiej. Zapamiętała dobrze tego rosłego blondyna o szerokim karku, ujrzanego kilkakrotnie w żółtawym blasku latarni. On spojrzał na obnażoną dziewczynę i uśmiechnął się radośnie. Była to dla niego wcale dobra gratka, niezła rozrywka w ten szary i dżdżysty dzień wiosenny. Dość miał martwych trupów, które, ze względu na swe studja, krajać musiał. To żywe, zabarwione krwią ciało kobiece pociągnęło go ku sobie.
Dlatego szybko zrzucił zmoczone palto i postąpił na środek pracowni. Przywitał się z Wodnickim; przynosił mu Anatomję, której potrzebował na dni kilka. Położywszy książkę na ziemi, usiadł na odłamie kamienia. Wyjął papierośnicę i zapaliwszy cienki, tani papieros, patrzył, kiwając głową, na Kaśkę, która powoli odzyskawszy równowagę, przybrała dawną pozę.
— Skąd, u djabła, wytrzasnąłeś taką machinę? — zapytał nareszcie Wodnickiego. — To gmach, nie kobieta!
Ale Wodnicki nie był dziś w usposobieniu do żartów.
— Kupiłem ją na targu w wiązce marchwi — odparł sucho, nie odrywając się od pracy.
— Nie zawracaj! — zaczął znów student. — Na targu możeś ją i znalazł, ale nie w marchwi.
I z najwyższą uwagą zaczął się przypatrywać dziewczynie.
Nie poznawał jej przecież. Widział ją krótko i przelotnie. Wprawdzie sięgnął kiedyś po nią, gdy przyszła mu wypowiedzieć zlecenie swej pani, ale on po tyle kobiet sięgał, których twarzy nawet dostrzedz nie mógł w półzmroku wieczornym. Dlatego wydaje mu się zupełnie nową i nieznaną kobietą, a jego rozpasane zmysły z wielką lubością śledzą rozwinięte kształty dziewczyny.