Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

jej jest widomy tylko jej samej, łudziła się, że przecież nie ma swej hańby wyrytej na czole. A teraz już wiedzą! wszyscy wiedzieć będą! Gdzież się ukryje przed szyderstwem i pogardą ludzi? A gdy dziecię przyjdzie na świat, co z nim pocznie? w jaki sposób wychować je potrafi?
Całe długie dwa tygodnie pracowała jeszcze Kaśka w kościele, szorując podłogi korytarzy, myjąc kamienne posadzki lub wysokie okna zakrystji. Był to wiosenny porządek świątyni, przygotowanie do miesiąca Marji, który się zbliżał z całą zielonością i wonią wiosenną. Deszcz przestał padać i dokoła czuć było nadchodzącą wiosnę.
W zakrystji czyniono wielkie przygotowania. Wyjmowano wysokie, białe, drewniane lichtarze, a skurczone dewotki przyozdabiały je liśćmi z zielonej kitajki. Całe stosy nadzwyczajnych, białych i zielonych róż zalegały stoły zakrystji. Chwilami pobożną ciszę przerywał szept dewotki, która w nadmiarze gorącej świętobliwości przylepiła się czarną suknią do świeżo polakierowanego lichtarza. W jednym z takich wypadków zawezwano pracującego w kaplicy malarza, aby naprawił uszkodzenia, a malarz zapotrzebował białego lakieru, zostawionego w składzie koło izdebki zakrystjana.
Kaśka powracała właśnie z kościoła z szaflikiem brudnej wody i ścierką pod pachą.
— Hej! dziewczyno! zawołał malarz, — a przynieśno biały lakier z komórki pod schodami. Idź tylko żywo!
Dewotki podniosły głowy i spojrzały na Kaśkę. Pomiędzy niemi znajdował się ospowaty ksiądz, spowiednik Kaśki. Stał okolony girlandami śnieżnych róż, czerniąc się w swej sutannie, jak wielka atramentowa plama na czystej ćwiartce papieru. Ukośne jego oczy pobiegły w kierunku dziewczyny i obrzuciły szybko jej postać. Musiał przecież spostrzedz teraz coś, za czem śledził oddawna, bo zmarszczył brwi i gniewnie poruszył się tak, że bibulane róże zaszeleściły dokoła, jak liście jesienne.
Gdy Kaśka opuściła zakrystję, ospowaty ksiądz wyszedł po chwili temiż samemi co ona drzwiami. Cze-