Kaśka osunęła się na ziemię i powoli gorący potok łez spłynął jej z oczu. Siedziała teraz na tem samem miejscu, na którem oddała się Janowi owego pamiętnego jesiennego wieczoru, gdy zbita i zmoczona, jak zwierzę, przypadła do stóp niby kochającego ją człowieka.
— Głupia! ja się z tobą ożenię!...
I szept ten zdawał się unosić jeszcze w powietrzu pod sklepieniem bramy, ten szept, który owionął ją wtedy razem z gorącym oddechem mężczyzny i uczynił bezwładną wobec jego woli. Marynka pochyliła się nad płaczącą i cierpliwie wydobyła z niej całą prawdę. Kaśka powoli wyspowiadała się z całej nędzy swojej, szczęśliwa, że ma przed kim wyżalić się i opowiedzieć swe cierpienia. Nawet stanu swego nie zataiła przed Marynką, która wiadomość tę przyjęła jako rzecz zupełnie naturalną.
— A jakże chciałaś, żeby miało być? — zapytała z całą bezczelną naiwnością, — to mus, to już takie pokaranie na kobiety za to, że nie są porządne, jak należy.
Poczem zamyśliła się chwilę.
— A cóż ty teraz zrobisz ze sobą? — spytała.
Kaśka wzruszyła ramionami.
— Nie wiem! chyba się do wody cisnę, bo już nie mam żadnego obrotu wedle siebie i nie wiem, gdzie się zadzieć!
— Do wody! — zawołała Marynka, — jaka ty mądrala! do wody byś nie poszła! o, nie!
— Bez co?
— Bez strach! ja byłam już raz nad stawami, wiesz, tam za Kamienną Wolą, ale takem się wody zlękła, że gnałam co sił do domu. Tybyś tak samo drałowała, bo woda czarna jak szuwaks i aż w piętach drze, jak się na nią spojrzeć.
Kaśka nie zaprzeczała; być może — Marynka miała słuszność. Mówi się chętnie o śmierci, a jak na to padnie, to strach człowieka zbiera. Zapewne i ona nie miałaby odwagi skoczyć do wody, skoro Marynka jej nie miała. Milczały chwilę jeszcze, poczem Marynka pierwsza zaczęła rozmowę.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.