— To ksiądz cię z kościoła wygnał?
— A jakże — odparła Kaśka.
— No, recht bo miał — dowodziła Marynka, — to nie wypada po kościele się włóczyć w takim grzechu, jak ty jesteś. Księża tego ścierpieć nie mogą.
Kaśka pomyślała chwilę. Więc wtedy, gdy padała w objęcia kochankowi, gdy ciepła jeszcze od rannego powitania wpadała do kościoła, aby przeżegnać się przed ołtarzem Marji, wtedy nikt nie wypędził jej ze świątyni, nikt nie poczytywał jej za grzesznicę przeklętą. Dziś wszakże, gdy została matką, wytrącają ją poza próg kościoła, jak zwierzę nieczyste, kalające swą obecnością poświęcane mury.
I ta sama Marynka, której zniszczone ciało nosi widome ślady rozpusty, dowodzi z całem przeświadczeniem o „grzechu“ Kaśki, uosobionym w dziecku, rzucającem się w łonie dziewczyny.
Marynka przecież umysłem praktycznym zastanawiała się nad dalszym losem Kaśki. Chciała koniecznie dopomódz tej nieszczęśliwej istocie, która zmęczona i zgnębiona, drżała w kącie bramy.
Wypytawszy się o stan kasy i inne drobne szczegóły, Marynka powzięła nagle myśl, która w tej chwili okazywała się jedyną deską zbawienia.
— Zaprowadzę cię do Sznaglowej.
Kaśka spojrzała na rozpromienioną przyjaciółkę.
— Kto to Sznaglowa?
— To bardzo porządna kobieta, mieszka na Gliniankach, chodź tylko. Już ona cię do choroby przechowa i wyżywi.
— Nie mam jej czem zapłacić — wyjąkała Kaśka.
— Ah, ty bałwanico jedna... Sznaglowej tylko panie płacą. My idziemy w dług. Jak będziesz już zdrowa, pójdziesz na mamkę i dług Sznaglowej za ciebie ci, co cię wezmą, zapłacą. No, rozumiesz?
Tak! teraz Kaśka zrozumiała całą kombinację. Mniejsza z tem, pójdzie „w dług“ do Sznaglowej, byleby miała tylko dach i kawałek chleba, a dla dziecka jaką szmacinę. Potem, kto wie — może się znajdą litościwi ludzie, którzy pozwolą jej zabrać dziecko ze sobą i nie rozłączać się z niem wcale.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.