Chętnie więc powstaje z ziemi i kieruje się na ulicę. Do Glinianek z przedmieścia niedaleko. Marynka podejmuje się przeprowadzić przyjaciółkę i zarekomendować Sznaglowej. Pani jej wyszła, dziewczyna więc ma wolny wieczór przed sobą i spożytkuje go dla poprawienia doli nienawidzonej dawniej przez siebie rywalki. Obie kobiety wydostały się szybko na wały, okalające miasto. Wieczorna wiosenna woń rozlewała się w powietrzu. Na wałach cicho było i spokojnie. Tylko rozkochane pary szybko mknęły w cieniu wzdłuż rowów, kopanych przez żołnierzy. Ciemno było dokoła, a była to ciemność wioskowa, nieprzerywana żółtem światłem gazu. Gdzieniegdzie błyszczały tylko światełka z poza krzaków. To małe okienka domków, ukrytych w gęstwinie. Domki te rosły nad drogą, jak grzyby niskie o płaskich pokrywach. Było ich wiele, cały szereg większych lub mniejszych, stosownie do zamożności właściciela.
Przed jednym z tych domków zatrzymała się Marynka. Ponieważ stał na wzgórzu, drewniane schodki ułatwiały możność dostania się do wnętrza. Domek był mały, niski, zapadnięty w ziemię. Okolony cały drzewami, tonął prawie w wiosennej delikatnej zieloności.
W oknach świeciło się słabo. Jedno z tych okien starannie było przysłonięte podartą jakąś szmatą, Przez rozdarte tkaniny przedzierały się smugi bladego światła, formując rodzaj krzyża na tle ciemnem.
Kaśka zauważyła to okno, wstępując po drewnianych, nawpół przegniłych schodach. Wpatrzyła się w to rozdarcie zasłony, tak dziwnie tworzące krzyż świetlany, i oczów od tych jasnych smug oderwać nie mogła. Dwie postacie stały przy samem wejściu do domku. Dwie kobiety rozmawiały pochylone ku sobie. W nocnej ciszy do uszów dziewczyn doleciały następujące słowa, wypowiedziane jakimś dziwnie ostrym szeptem:
— Wypić po połowie rano i wieczór, potem trzy dni czekać... jak nie poskutkuje, przyjść znów. Dam jeszcze raz tyle.
— To sama Sznaglowa — wyrzekła Marynka, cią-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.