niach. Dziecko cudem utrzymało się przy życiu, a że kobieta była osamotniona, a co więcej, otaczała się tajemnicą, nie wiadomo było, dokąd dziecko odesłać. Trzymano je, w nadzieji, że może się ktoś wreszcie zjawi i zapłaci koszta nędznego wyżywienia dziewczynki. Dozór nad tą gromadką trzymała Madi — ona to kierowała ich wychowaniem, wydzielała gałgany, okrywające te bezkrwiste, biedne ciałka. W chwilach wolnych od zajęć koło chorych, z całym właściwym sobie zapałem, zajmowała się dziećmi. Były to, szczęściem, rzadkie bardzo chwile, bo wtedy przejmujące krzyki dzieci rozlegały się po całym domu. Madi szorowała je cegłą lub piaskiem, zawijała im papiloty tuż przy samej skórze, lub usiłowała gwałtem wyprostować nóżki skrofulicznej dziewczynce. Czyniła to wszystko w najlepszych zamiarach, ale rządząc się zawsze niezwykłą fantazją, sprawiała biednym dzieciom męczarnie Tantala. Gdy które było chore, próbowała na niem swych nadzwyczajnych środków domowych, o których miała wysokie wyobrażenie. Wobec tak zastosowanej medycyny, nieraz trujących ziół, wlewanych przemocą w gardło dziecka, zaliczyć trzeba było do cudów, że biedne te istoty dotąd wlokły swój nędzny żywot. Były to marjonetki, zdane na łaskę i niełaskę narwanej dziewczyny, psiaki, karmione ogryzkami, sznurkujące pod ścianami, śpiące na lichych sienniczkach, z których słoma nawpół przegniła zanieczyszczała powietrze.
Nieraz z pod łachmanów, naśladujących kołdrę, wychylała się główka, przystrojona w papiloty, zawinięte kilka dni temu przez Madi w przystępie dobrego humoru.
Sznaglowa zajmowała się także umieszczaniem dzieci urodzonych w jej domu lub przyniesionych w tym celu z miasta. Zjawiały się wtedy, jakby wywołane czarodziejskiem zaklęciem, wiejskie opalone kobiety, z piersiami zapadłemi i wyschłemi od braku pokarmu. Niemniej przecież Sznaglowa oddawała im bez wahania powierzone swej pieczy niemowlęta, targując się o zapłatę, której połowa pozostawała zwykle w jej kieszeni. Kobiety odchodziły, unosząc płaczące dzieciny i paczki z cukrem lub też kawą. Zjawiały się potem rzadko,
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.