głowę i przymuszała się do jedzenia. Madi przecież nie ukrywała przed Kaśką celu, dla którego żywiono ją tak obficie. Za pierwszem słowem Kaśka pojęła sytuację i poddała się jej z całą rezygnacją. Zresztą, była to jedna z najmniejszych przykrości. Głód i nędza były o wiele dokuczliwsze. Kaśka pozwoliła się paść i tuczyć z wielką uległością. Ale tuczenie to nie wypadało pomyślnie. Sznaglowa, patrząc na dziewczynę, krzywiła się z niezadowolenia. Kaśka mizerniała i bladła z dniem każdym. Bladość ta miała odcień żółtawy i trupi prawie. Widocznie ta trywjalna, prosta dziewka miała jakąś moralną chorobę, która podkopywała jej organizm, obracając w niwecz starania mądrej i przezornej pani Sznagiel. Na to cierpienie nie było środka w podręcznej apteczce akuszerki. Mogła jej nakazać jeść i spacerować po ogródku, ale przerwać bieg jej myśli — obrócić w nicość wspomnienia, zatrzeć przebyte walki, lub zakryć przyszłe cierpienia, na to uczona dama poradzić nie mogła. Kaśka nikła z dniem każdym.
A przecież Kaśka nie była bohaterką sentymentalną, roztkliwiającą się nad własną niedolą. Nie! ona była tylko smutna, bo inną być nie mogła wobec tego, co ją spotykało i co dało jej życie, świat i ludzie. Nie płakała teraz wcale, chodziła milcząca, wykonywając wszelkie polecenia Sznaglowej. Straciła swą wolę — zresztą, ona nie miała jej prawie nigdy. O Janie myślała teraz częściej niż dawniej, może dlatego, że miała więcej wolnego czasu. Rozpamiętywała jego zdradę i chwilami zaciskała pięście, jakby chcąc rzucić się na te mary, wywołane własną wyobraźnią. Czasami znów ogarniało ją głupie rozrzewnienie. Była to kobieta przeciętna, czyniąca wszystko w połowie. Nie umiała przebaczyć zupełnie, lecz szamotała się między nienawiścią i przywiązaniem serdecznem.
Stała się znów nabożną, pomimo nielitościwego obejścia, jakie ją ze strony kościoła spotkało. Uznawała swój grzech i odmawiała codziennie przepisaną przez księdza ilość pacierzy. Szeptała je bardzo głośno, klęcząc w kąciku kuchenki, obok siennika, na którym sypiała. Często krzyki chorej zagłuszały tę bezmyślną modlitwę. Kaśka, drżąc z przestrachu, tuliła się do
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.