stępstwo, które popełniła, dając życie, przyoblekając w ciało rozkosz, jaką odbierał od niej stojący przed nią mężczyzna. On popatrzył na nią z jakąś małpią złośliwością, gdyż stopniowo odzyskiwał utraconą fantazję.
— Fiu! fiu! — zagwizdał, — a to pięknie; no! no! dziecko!... Tańcowała Małgorzatka!...
Kaśka podniosła głowę.
Jakto, więc on tak przyjmuje wiadomość o dziecku? Nie martwi się wcale. Owszem, pogwizduje wesoło, uśmiecha się nawet... Kto wie? może się namyśli — ożeni!
I pełna radości chwyta go ponownie za ramię, wołając:
— Ah, Janie, jaki ty dobry, że mnie za to nie łajesz! Ja temu nie winna, ale i tak biedna jestem taka...
Jan wzrusza ramionami...
— A za co, u djabła, łajałbym cię? hę! Dzieciak to twoja rzecz. Miej go sobie, czy nie, to mnie ni parzy, ni ziębi...
Teraz przecież Kaśka nie może się mylić co do intencji, wypowiedzianej w tych słowach. Chwilowe zaślepienie znika z jej oczów. On nie chce słyszeć o dziecku, którego jest ojcem. Mówi, że to go nie ziębi, ni parzy!... Więc na nią, na nią jednę spada to dziecko, które się w tej chwili szarpie rozpaczliwie w jej łonie, jakby przeczuwając, że rodzony ojciec wypiera się go i na poniewierkę w świat rzuca. Jakiś szał ogarnia Kaśkę. To nagłe przejście z radości do rozczarowania napełnia ją strasznem rozdrażnieniem. Chustka ponownie spadła z jej ramion, ona nerwowo chwyta się Jana i patrzy mu prosto w twarz rozszerzonemi źrenicami. Cały ból, cały ogrom przebytych i spodziewanych cierpień uosabia się dla niej w tej chwili w tym człowieku, który jest przyczyną wszystkich jej nieszczęść i nędzy, do której doszła.
Przez chwilę stała milcząca. Nagle wyprostowała się, a w oczach jej zapaliły się ponure blaski, usta otwarły, ukazując dwa rzędy ostrych zębów. Bunt nieprzeparty tryskał z jej całej postaci, tak zwykle łagodnej i uległej.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.