ocknęła się ze swej nieruchomości i, oderwawszy się od komody, zbliżyła się do łóżka.
Kaśka obłąkanym wzrokiem patrzyła na nią, odpychając jej ręce, to znów chwytając się jej sukien, jakby deski zbawienia!
Madi stanęła obok, zaspana, przecierając klejące się mimowoli oczy.
W kilka minut później jeden straszny krzyk wstrząsnął ściany izdebki, a jak słabe echo, krzykowi temu odpowiedział cichy, ledwo dosłyszalny płacz dziecka.
Kaśka wstrząsała się nerwowo.
Coś nieokreślonego przebiegło całe jej ciało i ścisnęło serce. Instynktowo wyciągnęła naprzód ręce, dziwne rozrzewnienie opanowało ją całą. To zwierzęce przywiązanie do dziecka tak targnęło jej całą istotą. Ale siły ją opuściły, wyciągnięte ręce opadły wzdłuż ciała — i, wyczerpana nienaturalnym przebiegiem porodu, osuwała się bezprzytomnie na poduszki.
Tymczasem Madi zajęła się dzieckiem. Była to dziewczynka ośmiomiesięczna, pomarszczona, a choć dobrze zbudowana, nierokująca dłuższego życia nad kilka minut, w najlepszym razie — godzinę.
Sznaglowa, zajęta trzeźwieniem Kaśki, rzuciła wzrokiem na dziecko i wymownym ruchem ramion wydała o niem sąd stanowczy. Wtedy Madi przystąpiła do zwykłej ceremonji, którą spełniała zawsze w takich wypadkach. Naczerpnąwszy w prawą rękę wody, zbliżyła się do konającego dziecka, a nalawszy mu wody na głowę, wyrzekła dobitnie następujące słowa:
— Ja ciebie chrzczę, Marjo, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!
Dziecko otworzyło błękitne oczy, wpatrzyło się w sufit izdebki — poczem powoli bardzo zasunęło powieki i zostało już tak straszne, martwe, sine w niepewnem świetle lampy. Lekki oddech poruszył maluchną piersią i znów jedna dusza uleciała napowrót w krainę wiecznej tajemnicy.
Tymczasem banda spóźnionych i dobrze podchmielonych mężczyzn powracała od rogatek, krzycząc i hałasując po drodze. Smiechy ich i śpiewy przeci-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.