snęły się do izdebki, w której leżała Kaśka. Ponad wszystkiemi górował głos Jana. Ten śpiew pijacki ojca wpadł nagle wśród nocnej ciszy i owionął ochrypłymi tony siny trup dziecka i bezprzytomną z bólu i cierpienia matkę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Niech panią Sznagiel szlag trafi!... ja dam na trumienkę, a dziecka w papierze wyrzucać na cegły nie dam.
— Phi! jak panna Marynka taka dama, to proszę. Można jeszcze i karawan zamówić z piórami i liberją!
— Niech pani Sznagiel nie kpi. A dziecko trza w święconej ziemi pochować, bo to nie szczenię, jeno ludzkie ciało.
— Dobrze! dobrze! daj tylko panna na trumnę, i miejsce na cmentarzu.
— To się wie, że dam, i jak się należy!
Kaśka z wdzięcznością spojrzała na poczciwą dziewczynę. Była przecież tak osłabiona, że mówić jeszcze nie mogła. Marynka siedziała przy niej na łóżku, zaperzona czerwona, zirytowana niegodziwem postępowaniem Sznaglowej. Ta ostatnia bowiem, nie czekając nawet na polepszenie zdrowia Kaśki dręczyła chorą od samego rana bezustannie wymówkami, a Madi pobiegła po Marynkę raportując jej co się stało:
Trup dziecka pozostał jeszcze w domu, bo Madi bała się w niedzielę po nocy chodzić na Glinianki. Bandy pijanych rzemieślników włóczyły się wzdłuż cegielni, poniedziałkując wśród rowów i krętych ścieżek. Marynka dała Sznaglowej trzy reńskie, upominając, aby trumienka była „porządna“ i lakierowana na niebiesko.
Akuszerka z drwiącym uśmiechem ubrała się i wyszła, zaciskając w dłoni trzy brudne papierki. Za nią wysunęła się cicho Madi i dopędziła matkę na zakręcie ulicy. Zamieniły kilka zdań urywanych i dziewczyna, podskakując, puściła się z powrotem do domu:
Wpadłszy do sionki, skręciła na lewo i, zabiegłszy