kło jej cukru, cały stos listków róży czekał jeszcze swej kolei. Szybko, jak strzała, odstawiła rondelek i wybiegła z domu. Lecz zeskoczywszy ze schodów, stanęła jak wryta. Niezwykły widok uderzył jej oczy. Wzdłuż drogi, wijącej się pod domkami, stało kilkunastu ludzi, ubranych w zniszczone surduty lub palta, z minami nawpół obojętnemi, nawpół przebiegłemi. Stali po obu stronach drogi, z rękami założonemi, odcinając swe wychudłe profile na szarem tle horyzontu. Pomiędzy nimi błyskały żółte półksiężyce i czerwieniły się ciemne mundury policjantów. Z domku, oddalonego o jakie sto kroków od domku Sznaglowej, wychodzili jacyś mężczyzni w liczbie pięciu, z których dwóch było po cywilnemu, reszta zaś nosiła ubiory komisarzy policji. Jeden z policjantów, stojących na drodze, trzymał w ręku duży pakiet obłocony, rozmokły, ciekący błotnistą wodą. Madi otworzyła szeroko oczy. Pakiet ten poznała natychmiast, — był to trup dziecka Kaśki, ten sam trup, który kilka godzin temu przywaliła wilgotną ziemią w dole na Gliniankach. Dziś ten trup zmartwychwstaje po to, aby je może zgubić, — bo nic innego, tylko policja musiała znaleźć to zczerniałe ciało, a teraz robią poszukiwania za chorą, poznawszy, że dziecko musiało być wczoraj zrodzone.
Nie chodzi tu o policję, bo tej Madi nie obawia się wcale, ale ci lekarze jej nieznani, którzy oddawna śledzą, kto udziela kobietom te straszne trucizny, niszczące życie płodu, zabijające istoty jeszcze w łonach matek. Madi wie, że Sznaglowa ma wielu nieprzyjaciół. Gdy znajdą Kaśkę, jakkolwiek jej poród przedwczesny wywołany został tylko wypadkiem, na niej zbudują cały akt oskarżenia i, kto wie, gotowi jeszcze upatrzyć na trupie dziecka oznaki gwałtownej śmierci.
Co czynić? Przytomna zwykle dziewczyna traci głowę, — już tylko trzy domy oddzielają grupę rewizyjną od domu jej matki. Jeden z policjantów, dobry jej znajomy, oddzielił się od swych towarzyszy i niepostrzeżenie daje jej znaki, ostrzegające o bliskiem niebezpieczeństwie. Ona chwilę jeszcze stoi na miejscu, namyślając się, łamiąc nerwowo ręce, zaróżowione
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.