wodowy, łączący wszystkie sale i pokoje pierwszego piętra. Po tym korytarzu snuły się we dnie postacie młodych dziewcząt, obleczone w szare jednostajne suknie, przepasane paskiem skórzanym, i kryjące swe twarze w chustki, związane pod brodą. Dziewczyny te, używane do posług koło chorych, miały w swych ruchach jakąś bezczelność, coś, co je odróżniało od innych kobiet i piętnowało właściwem im mianem. Chodziły wolno, jak uparte woły w jarzmie, złe, nachmurzone, tęskniąc za swobodą i rozpustą, z jakiej wyrwane zostały. Czasem pomiędzy niemi mignęła czarna suknia dozorczyni lub gumowy fartuch dyżurnej akuszerki. Był to cały świat kobiet, przecięty tylko od czasu do czasu ciemną sylwetką lekarza, śpieszącego do sali, z instrumentami pod pachą, lub czarną sutanną księdza, cisnącego do piersi puszkę z Olejami. I tylko dzwonek jęczał, wzywając do rannej lub wieczornej modlitwy, lub zwiastując, że jeszcze jedna męczennica, spełniając swe przeznaczenie, odchodzi ze świata nazawsze. I tylko chwilami jęk straszny wybiegał z poza zamkniętych szczelnie drzwi, przy których, jakby na warcie, stały nosze na kółkach, oczekując na martwe ciało, które należało do prosektorjum. A był to straszny zwierz, nigdy nienasycony, wiecznie głodny, pożądający trupów, jak hiena padliny, a szpital wypłacał swą daninę, rzucając mu stosy tych ciał kobiecych, wymęczonych chorobą, strasznych cierpieniami, które przebyły. Z nadejściem nocy milkło wszystko. Szaro ubrane dziewczyny szły na górne piętra, aby tam przemruczeć litanie i pewną ilość pacierzy. Potem, milcząc, rozbierały się ze swych parcianych spódnic i układały się na wysokich tapczanach, stojących rzędami wzdłuż ścian bielonych.
W salach, tak zwanych gorączkowych, pojawiały się szare suknie Sióstr Miłosierdzia, które z marmurowemi kulkami w wyschłych dłoniach zbliżały się do rozpalonych i zmęczonych chorych. Chłodząc dłonie, kładły je później na płonących żarem skroniach bezprzytomnych kobiet, pełne poświęcenia, zaparcia się swego ja — całe oddane na usługi ludzkości. Nieraz te prawdziwe anioły pochylały się dobrotliwie nad łożem skalanej
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.