czyna się niemal w pierwszej chwili. Wielka i wydłużona jeszcze śmiercią, bielała pod prześcieradłem, jak olbrzymi posąg szary, kamienny, z szeroko rozwartemi źrenicami, wpatrzonemi w dal z wyrazem skargi sierocej.
Szare światło poranka leniwo przedarło się przez grube szyby i oblało kamienne stoły i porozstawiane na nich narzędzia. Kilku mężczyzn w paltotach, w zmiętych koszulach, o twarzach pobladłych od bezsennych nocy, stało na środku sali, rozmawiając półgłosem. Czuć w nich było birbantów całonocnych, którzy wprost z kawiarni, od filiżanki czarnej kawy, szli do pracy, aby drżącą ręką ująć ostre narzędzia, lub śrubować hermetyczne wanienki z preparowanemi częściami trupów. Nagie, wysokie ściany sali wznosiły się poważnie, ciemne, ponure. Okna, osadzone wysoko, były zakratowane, jak w więzieniu. Wzdłuż izby ciągnęły się stoły, a raczej bufety, kryte kamiennemi płytami. Każdy stół opatrzony był z obu stron rynienką blaszaną i miał przytwierdzoną olbrzymią, starą, zniszczoną, niemal cuchnącą gąbkę. Nie było to przecież właściwe prosektorjum, ale sala, przeznaczona dla studjów wakacyjnych i otwarta tylko podczas lata. Do tej sali schodzili się studenci, przebywający podczas wakacji w mieście, i ciągnęli dalej swe studja, zamawiając ku temu trupy w szpitalu.
Nawpół uchylone drzwi ukazywały w enfiladzie cały szereg sal, utrzymanych z wzorową czystością; podłoga woskowana lśniła się, jak w sali balowej, a całe rzędy szaf błyskały setkami najciekawszych okazów. I cisza była w tych salach, istna cisza zakrystyjna. Brakowało tylko woni jałowca lub mdłego zapachu kadzidła. Te potwory szare, smutne, skurczone w zbyt ciasnych słojach, te kościotrupy, ustawione w pozach manekinów sklepowych, te czaszki, lśniące jak marmury, kości poukładane symetrycznie, ozdobione karteczkami, słowem, to wszystko, co się zostaje z ludzi po przewalczeniu życia, szarzało w porannem świetle, straszne w swej nieruchomości, jak resztki jakiejś uczty ludożerców, którzy, mięso przełknąwszy, zostawili kości swych wrogów na wieczną pamiątkę.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.