o oddrzwia komnat Safony. Bo to niepotrzebne. On i tak cały płonie, jak ten stos ofiarny. Gra we mnie często przekorna chęć wydobycia z niego ohydnych jakichś strun, które przecież musi mieć na dnie. Ale siedzi ciągle przedemną w ekstazie, jakby miał jeszcze mundurek studencki i mówi:
— Pani jedna... pani...
Brakuje więc mandoliny.
Co?
Właściwie czego ja chcę? Taki Kaswin to dla mnie. Taki Halski to dla tamtej, do której pojechał. Każdy ma to, na co zasłużył. Ja hołd delikatnej, nadzwyczajnej jakiejś miłości — ot, trubadura Bertranda d’ Alamansa, a tamta zniewagę zwierzęcej, namiętnej obelgi rozpustnika.
Tylko — to pięknie. Tuberozy, sonety i inne odmiany księżyca, ale tu chodzi właściwie o coś konkretnego. O to małżeństwo...
I czy wiesz, Helu, Ali wczoraj padł mi do nóg i prosił, ażebym „czekała“ — bo on zdobędzie pozycję i wtedy ożeni się ze mną.
Na teraz jest koncepistą w namiestnictwie i z pewnością na te tuberozy czyni srogie wydatki i zadłuża się.
A ja mam czekać!
Aż on będzie mógł uklęknąć u wrót świątyni, w której zamknął swe Bóstwo, treść swego życia, essencję czystej, nieskalanej miłości i wielkodusznej dumy.
Tem wszystkiem jestem ja. Uważasz! Romantyzm nie wyginął zupełnie. Widzę, jak błąkają się po świecie takie cienie Don Kiszotków i szukają koniecznie pretekstu do łzawej a uśmiechniętej miłości. Tylko szkoda, że to nie idzie w parze już z pewnemi solidnemi latami i z pewną ustaloną pozycją socjalną.
Skoro te dwie doskonałości wkraczają w życie ludzkie, cała reszta, to jest biel, piękno, poezja, tuberozy, sonety i t. d., giną, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
A natomiast...
Och! Natomiast występuje taki Halski i jego namiętność i jego zasady co do wartości kobiety...
— Smutne to, Helu — powiadam ci — więcej, niż smutne.
I dlatego należy mi się obejrzeć już za czemś istotnie podstawowem, czemś, coby mnie doprowadziło do pewnych, solidnych rezultatów.
I nie gniewaj się, że list ten może trochę nie — tego — ale dziś mi tak jakoś dziwnie. Może ten Ali siedział za długo. Mówi tak cicho i tak monotonnie. A potem jestem rozdrażniona
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/032
Ta strona została przepisana.