Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/038

Ta strona została przepisana.

P. S. I wiesz co? Oto przez cały czas owej senzacji myślałam... zgadnij — o... Halskim. No, tak!... Jestem szczera. O Halskim!
To dziwne.


LIST DWUNASTY.

Nie mam jeszcze od ciebie odpowiedzi, ale wiem, że za ten tramwaj dostanę od ciebie wspaniałą burę. Przyjmuję jednak pokornie, tembardziej, że mam ci jeszcze coś do doniesienia w tym guście. Tylko w tym. Nie lękaj się. Jest w tem jednak cień tragedji i to mnie trochę wyprowadzi z szaroty życiowej. Tragedja nie dotyczy mnie, ale Alego... Tak, tęsknego prowansalskiego trubadura, który codziennie przyciska dzwonek elektryczny moich drzwi wejściowych.
Otóż ten dzień wczorajszy śmiało zaliczyć mogę do dni elektrycznych. Nie wiem, czy zauważyłaś, że my kobiety mamy dnie tak zwane elektryczne. Jesteśmy wtedy naładowane siłą wzbudzania miłości z taką łatwością, że strach ogarnia. Rozsiewamy wtedy dokoła wrażenia, zdolne obudzić uczucie choćby chwilowe, choćby w guście Anakreona, a więc dla zmysłów, lecz bez jego strony umysłowej. Same także odczuwamy te drżenia i dreszcze, które od nas pochodzą — i tak w podwójnej rozkoszy przepędzamy chwile, które powinnyśmy doprowadzić jedynie do linji, łamiącej się w punkcie możliwego dla nas niebezpieczeństwa. Otóż w takim właśnie dniu, w którym cera naszej twarzy nabiera karnacji kwiatowej, oczy blasku gwiazd, ręce, nogi, paznogcie, włosy piękności niezrównanej, ramiona powabu ramion Vittorii Colonny, słowem, wtedy, gdy cała nasza istota dyszy urokiem kobiecości i wydziela ze siebie prądy, zagarniające najbardziej opornych — otóż w takim dniu ja byłam wczoraj.
Każda z nas ma dzień taki! I ty, Helu, a ty nie wiesz o nim, bo nikt dokoła ciebie o nim nie wie.
Przeto i ty!
Zapytasz, skąd mi to przyszło?
Halski tak kiedyś mi mówił. Przeczyłam, śmiałam się. Ale dziś, gdy go tu niema, są przecież jego słowa... i... jakby jego mowa dookoła mnie.
Słowem, był to taki dzień.
Nad wieczorem miałam zamiar wyjść znów na miasto. Dusiłam się samotna i czując swą piękność, której nikt nie podziwiał. Promienie, wysyłane przezemnie uderzały w próżnię i wracały nie drżące, bez wibracji. Przeto mnie bolały.