Zakochane dusze, albo przepalone, „rozmiłowane na kredyt“...
A więc.
Kaswin albo Halski.
Tego drugiego niema.
Ali!
Wychodzę z pokoju do salonu.
Pozostawiam drzwi sypialni uchylone. Wychodząc, miałam jeszcze piekielną myśl zaświecić nocną różową lampkę i uchylić kołdrę — ot... na noc...
Na długą, rozkoszną noc, Helu!
(Ach, proszę... nie przerażaj się. Czy nie czynisz tego sama — prawda, pobłogosławiona w tym kierunku, ale czynisz!...)
Więc wszystko to dzieje się niby przez zapomnienie.
I nie patrząc na Alego, mówię:
— Ach!... Jak gorąco!...
I zbliżam się do fortepianu.
Czy wiesz? Z doświadczenia wiem, że nic tak zmysłowo do kobiety nie pociąga, jak muzyka. Jest w tem jakby pociągnięcie elektrycznej nici. Coś prosi, coś kusi, coś łka, coś obiecuje...
Tylko trzeba umiejętnie dobrać to, co się gra.
Według mnie, do tego celu nadaje się Szumann.
Tak...
Weź jego Träumerei, albo Warum.
He... he... żebyś nie wiem jaki marzący sentyment w to kładła, zawsze powróci struna zmysłowego czaru.
He... he...
Spróbuj — mnie w tę stronę skierował Halski. Kiedyś mówi:
— Proszę zagrać.
Czułam, że płonie jak kandelaber siedmioramienny. Ale chcę go spalić.
Więc zaczynam swawolną, szkaradną, bezecną śpiewkę — „Przewoźniczkę“.
Ty jej, o święta! nie znasz.
Moja łódka
Jest czyściutka
i t. d.
A on kładzie mi ręce na moich rękach.
— Proszę mi zagrać coś bardziej zmysłowego.
Patrzę mu w oczy.
— Wszak to właśnie dla Pana.
— Myli się pani.
I z półki bierze mi Szumanna.