bietę wyższą. Lecz moja kobieta niższa coś rozegrała się na dobre i aż tętni we mnie. Chcę, pragnę i muszę wiedzieć coś więcej o Halskim. Wszak nie przyszłam tu po to, aby podziwiać Marylę w jej nieśmiertelnym negliżu, kasetony jej sali jadalnej i jej garnuszek z kawą. Wyciągam więc rękę w stronę zadrukowanych płacht, ściągam je niewinnie i czynię sobie z nich podściółkę, na której kładę się z miną nowonarodzonego dziecka. Sądzę bowiem, że w ten sposób wszystkie parlamenty, komisje, koła, interpelacje, obstrukcje i inne cuda i grzechotki cacane mężczyzn znikną na chwilę z pamięci Maryli i pozwolą jej indyczemu mózgowi zająć się kwestją pasji temperamentów i namiętności z możliwą uwagą.
Z chytrością Indjanina znów dążę ku swojemu celowi.
— Gdybym chociaż miała pewność, kiedy Halski wróci... — zaczynam.
Maryla jednak czegoś się dąsa.
— Wróci, jak będzie miał dosyć.
— Czego?
— Tej swojej.
Widzę, że jest zirytowana, iż zwróciłam jej uwagę poprzednio.
Postanawiam więc już brnąć dalej, nie zważając na obecność służącego.
— Dlaczego mówisz swojej. Taka kobieta przecież się nie liczy.
— Liczy.
— Mężczyzna nie szanuje takiej istoty, więc nie uważa jej za swoją.
— Uważa.
— Skąd-że wiesz o tem?
— Wiem.
Zaczynam się śmiać, ale daję ci słowo, że we mnie coś aż drży ze złości.
— Sądzićby można...
— Że co?
Patrzy na mnie nawet agressywnie swemi rybiemi oczyma.
— Że ich bronisz.
Wzrusza ramionami.
— Nic mnie nie obchodzą. Tylko lubię mówić prawdę.
— Wygląda tak, jakbyś chwaliła takie ustępstwa.
Milczenie.
— Co?... — nacieram.
— Nie chwalę, ale...
— I nie potępiasz.
Wybucha nagle, aż nosek się jej czerwieni.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/053
Ta strona została przepisana.