— To... nie dla mnie! — mówię, wydymając wzgardliwie usta.
Widzę w lustrze, iż na dźwięk mego głosu — on tam, wybierający kołnierzyki, drgnął i odwrócił się.
Ja — nic.
Pochylam się nad śniegiem koszul, pod które bardzo chytrze podłożono jutrzenną, różową bibułkę. Jakby przebijało od snu rozgrzane ciało kobiece. Ściągam szybko rękawiczkę.
Obnażona moja poza łokieć ręka przebiega puchy i śniegi koronek. Widzę (ciągle w lustrze), iż czynię prześliczną sylwetkę noir et blanc — tak wdzięcznie wygiętą w mych czarnych, cieniuchnych szatach na tle tej nieskalanej bieli. Umyślnie rozrzucam czarujące i leciuchne piękności, aż nagle — chwytam czarną, jedwabną koszulę, pociętą całą ażurem koronek, i rzucam ją niedbale pomiędzy wybrane białe batysty.
— To wezmę także — mówię troszkę przyciszonym, jakby zdławionym głosem.
Subjekt, który mi usługuje, jest prześlicznym blondynem, o jakimś rozmarzającym uśmiechu. Tak wyglądała twarz Rolli Mussetowskiego.
— No — co począć? — Tak wyglądała! Ale dziś subjekt dla mnie nie istnieje. Cała myśl moja i siła skoncentrowała się tam, na tej postaci, czerniejącej w ukośnym promieniu słońca, który się przedziera do wnętrza sklepu przez zastawioną wystawę okienną. W tem odbiciu lustrzanem nabiera on wrażenia złudy jakiejś i lękam się, czy nie jest on czasem wytworem mej wyobraźni. Czegoś cieszę się, że mi padł na ręce. Wyobrażam sobie, iż ta walka teraz to już będzie zupełnie serjo i doda życiu memu interesu, bez którego egzystencja samotnej kobiety jest niemożliwa. Czuję, że mam w sobie potężny bodziec, który mnie uzbroi w cudowne siły i doda wężowej przebiegłości.
— To będzie — zemsta.
Tak — i do walki z tym wrogiem muszę użyć broni, która go dosięgnąć może. Odrzucam precz wszelką romansowość, a czas jakiś popadam w zmysłowość huryski, pragnącej za wszelką cenę zdobyć chustkę sułtana.
I ja pragnę zdobyć od sułtana nie „chustkę“, bo tę — Boże drogi! — uważam jako malum necessarium, ale... obrączkę ślubną.
— Tak — przyznaję się otwarcie.
I dlatego roztrząsam z takim szykiem i powolną, senną gracją te stosy batystów i koronek...
Wszystkie ścieżki są dozwolone, skoro prowadzą do Rzymu.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/061
Ta strona została przepisana.