I widzę — co?
Oto mój, a raczej twój Halski zachowuje się jakoś biernie i obojętnie.
Poznał mnie, ale popatrzył na tę koronkową grę i... powrócił do swych kołnierzyków.
Poznałam, iż byłam na fausse route.
Przestałam igrać z koronkami, odwracam się i mówię:
— Tiens! To pan!... Nie widziałam.
A on na to:
— Przypuszczam!
— Dlaczego?
— Bo nie byłaby robiła pani takiego etalażu ze swych tajemnic.
Widzę, iż w kącikach jego ust gra ciągle ten sarkastyczny, niepochwytny uśmieszek. Nie wiem znów, czy prawdę mówi, czy szydzi...
— Nie rozumiem pana — bełkocę i co najgorsza, że tracę swoją pewność.
— Rozumie mnie pani doskonale! — mówi z zupełnym spokojem i odchodzi do kasy, aby zapłacić za swoje kołnierzyki.
Przy kasie siedzi ładna, świeża, zmysłowej urody dziewczyna. Widzę, że Halski uśmiecha się do niej, jak do swej dobrej znajomej, ślicznym uśmiechem swych czarujących, trochę za czerwonych i nazbyt „ponętnych“ ust. Jestem podniecona i czuję, że mam głupią minę z memi batystami. Mussetowski subjekt zachwala dalej combinaisons, nawlekane sentymentalnie błękitną wstążeczką.
— To bardzo wzięte i praktyczne — mówi — właśnie pani mecenasowa Ottowa wzięła po trzy takie dla siebie i dla córki... Na wyjazd doskonałe.
Głos jego brzmi płaczliwie i monotonnie.
Ja patrzę na to, co się dzieje przy kasie.
— Czy pani dobrodziejka weźmie taką combinaisons?
— Wezmę! — odpowiadam z rozpaczą.
Ile par pani dobrodziejka każe odłożyć?
Pani dobrodziejka, gdyby mogła, udusiłaby tego Rollę od combinaisonów.
— Dwie!
— Z błękitną, czy różową wstążką?
— Tak!
— ?...
— Z błękitną.
— I tę czarną koszulę?
Na co mi to wszystko, skoro on zapłacił już i pożegnał
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/062
Ta strona została przepisana.