alności miała na razie niezajętą. Ottowicz bowiem, jako człowiek muzykalny, uznał za stosowne, iż od bażantów z sałatą począwszy, należy, aby w gabinecie było trochę „muzyki“. Rozpoczęła się serja powolnych walców, szpetnych i Wiedniem nasiąkniętych po to, aby skończyć się na Solfegietto Bacha i przejść w Rondrau Cooperina. Nikt nie wiedział, co Ottowicz gra. To było obojętne. Był to jeden dźwięk więcej, dla nich wszyskich zupełnie niezrozumiały.
Przypuszczalnie, na razie i dla samego wykonawcy, który wykonywał te drobne arcydzieła zamierzchłych, czarujących czasów z papierosem w ustach i kieliszkiem szampana, czekającym na pianinie.
— One są obrzydliwe! — wyrzekła nagle Rena.
Halski się obruszył:
— Dlaczego? — Są tylko nieszczere i wystygłe; podniecają się i budzą w sobie kobiecość... na gwałt.
— Po co?
— Jakto po co? — Kobieta bez namiętności jest właściwie obrzydła — passez l’expression...
— Pan-byś chciał, żebym to samo zrobiła, co one...
Utopili w sobie oczy.
Źrenice ich zmętniały.
— Chciałbym — wyrzekł cicho.
Uczuła, że był także trochę pijany. Nie tyle winem, ile jej oporną obecnością.
Uczuła się wyższą ponad niego i cieszyło ją to.
— Napróżno!... — wyrzekła wyniośle. — Ja wyznaję ascezę. Jest ona i piękną i zdrową.
— Nie bardzo.
— Ja jestem zdrowa.
— No, tak na pozór. Ale pani jest na drodze do histerji klasztornej.
Zaczęła śmiać się sztucznie i z przesadą.
Niema obawy, jestem zupełnie en forme.
Nagle poczuła jego rękę obejmującą ją delikatnie. Rzuciła wzrokiem dokoła. Wszystkie pary były po prostu pogrążone w jakichś praktykach dyskretnych zbliżeń.
Ali, zupełnie przylepiony do uświadomionej panny, układał jej z wykałaczek jakieś niedwuznaczne rebusy na obrusie. Redaktor Czyński, napisawszy pod dyktandem Wejchartowej korespondentkę do swej żony w Zakopanem, całował dołek w łokietku pięknej pani z nadzwyczajnym apetytem i rozkoszą. Mąż polityczny, odpowiednio wypoczęty i nakarmiony przez Marylę, miał jej dużo do powiedzenia po cichu — o wiele więcej z pewnością, niż na komisjach. Maryla świeciła się zdaleka i pro-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/079
Ta strona została przepisana.