— Ach! Zostawcie mnie... gorąco!
Porwali się oboje i znikli w czeluściach drugiej sofy...
— Chodźmy się pocieszać!...
Weyhertowa reklamowała ku sobie redaktora, który powracał do niej, oglądając się wszakże na nogi Reny. Szuman dalej łkał uparcie w atmosferze kuchennych pomyj i blasku topiących się świec i spalonych surowych abażurów... Z kątów wypełzały wspomnienia finałów innych „kolacyj“, szczerszych, bardziej określonych celowo, urządzanych ze z góry powziętym zamiarem wyładowania namiętności. Tu dławiło się ciągle coś w powietrzu, niedopowiedziane, niewyraźne, obłudne, połowiczne...
Rena poczuła zbliżanie się Halskiego.
Dokończył spokojnie papierosa, wstał i szedł ku niej powoli, nie spiesząc się. Siedziała jak posąg, zamknąwszy oczy. Wiedziała, iż jest przy niej. Dreszcz znów ją pochwycił. Nie chciała go zrozumieć. Lecz mimowoli sennym gestem nasunęła na nogi suknię.
Halski, rozwalony prawie brutalnie obok niej, wyszeptał:
— Och! Och!... Jakaż kokieterja!
Poruszyła się gniewnie.
— Przeciwnie.
— Właśnie, że tak.
— To, że kryję?
— Dla mnie — tak!
— Dla mnie to odruch mimowolny...
— Czego? Może skromności?
Wyzywał ją.
— Skromności! — potwierdziła ostro.
— Och!...
Zamilczał chwilę, poczem dodał z ironią:
— Ażeby ujawnić tyle skromności, ile jej potrzeba, należy mieć wiele sprytu.
Nie odpowiedziała nic. Badała siebie, czy ma na tyle sprytu. Lecz on nagle pochylił się ku niej bardzo wdzięcznym gestem i prawie w ucho jej wrzucił:
— Więc tak bardzo nam chodzi o tę Warszawę?...
Poznała, iż Maryla musiała mu coś mówić, przytem ona sama się zdradziła. Spojrzała na niego i wydał jej się prześlicznym. Tak z blizka, jego oczy były dziwnie niepokojące i miały bezdenną głębię. Przytem włosy jego brody ciemnej, gęstej, doskonale utrzymanej i pocentkowanej jakby złotemi iskierkami, wydawały ze siebie zawrotną woń, jakby świeżo skoszonego siana. Odurzało ją to i gniewało równocześnie. To słowo „Warszawa“ przywiodło jej na myśl rozkoszne chwile,
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/084
Ta strona została przepisana.