które ten człowiek, drwiący z niej, przeżywał z tamtą, nieznaną. I wszyscy tutaj przeżywali te rozkosze wzajemne, czy wspomnieniami niskich instynktów, jak Ali lub on, Halski, niosący jej teraz jałmużnę resztek po królewskiej uczcie, odbytej z Nieznaną
Porwała się nagle z kanapy, jak podcięta szpicrutą:
— Odchodzę!
Patrzył na nią, nie ruszając się z miejsca. Wydała mu się wspaniałą. Linia jej czarowała. Była bez gorsetu. To ujawniało tajemnice jej ciała. Przypomniała mu bardziej niż kiedykolwiek zmysłowe studjum Puvis de Chavaunes. Lecz był świeżo nasycony i umiał czekać. Nie był już przenerwowanym, neurastenicznym młokosem, który pragnie tylko wyłącznie tego ciała, które objawia się przed nim doskonale piękne. Ujął jednak fałdy jej sukni i przytrzymał ją przy sobie.
— Ninon! Ninon! Que fais tu de la vie? — zanucił cichutko.
Odsłoniła swe zęby w bolesnym jakimś uśmiechu.
— Nie rzucam mego życia zwierzętom na pożarcie! — odparła buntowniczo.
— To źle!... Bo kto wie, czy zbliżając się do zwierząt, nie zbliżamy się równocześnie do ideału?
— Paradoks!... Odchodzę!...
Czekała, że ofiaruje się jej za towarzysza. Z jakąż rozkoszą byłaby odrzuciła tę ofertę i to głośno wobec nich wszystkich. Lecz on nie poruszył się nawet. Znużony, śledził ją ciągle z pod oka. Znienawidziła w tej chwili tamtą kobietę, która go tak wyczerpała, że nawet moralnego odruchu nie pozostawiła w nim ani śladu. — Krótkim rozkazem przywołała Alego.
— Toś! Każ zawołać mi dorożkę.
— Odchodzi Lala? Odchodzi?
Tupnęła nogą.
— Każ wołać dorożkę!
Przyniesiono jej płaszcz. Zrobiło się zamieszanie. Usprawiedliwiała się bolem głowy. Gdy posunęła się ku drzwiom wejściowym, ogarnęła wzrokiem ten teren, na którym stawiała kartę swego życia.
Brudna, cuchnąca stancja, z rozklekotanem pianinem, wypełniona półnagą półrozpustą. Uczuła, że jest za rosłą, za piękną, za doskonale czującą, aby tu mogła sprezentować swe powaby odpowiednio. I ogarnął ją żal, że przegrała stawkę. Chciała się zrehabilitować. W jednej chwili błysnęła jej myśl, którą wprowadziła w czyn. Wysnuła ją ze słów Ottowicza:
— Pani odchodzi, a wszyscy w tym tygodniu się rozjeżdżamy! Kiedy się zobaczymy?...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/085
Ta strona została przepisana.