woń świeżo skoszonego siana i doskonałej herbaty prześladować ją zaczęła okrutnie. Wyprężyła się i rzuciła przed siebie obie ręce, jakby chciała odegnać widmo jakieś, pełne grozy i niepokoju.
— Nie wolno mi! — myślała — nie wolno tracić głowy i kochać... Pamiętaj to sobie! Miłość czysta dla ciebie istnieć nie może... Jeżeli ulegniesz sama tej drugiej, tej, którą udawać musisz, stracisz siłę i władzę. Tylko na zimno działać możesz. W tem jest twoja potęga i pewność twego zwycięstwa...
Przez różowe zasłony okien coś jakby powoli zakradać się zaczęło, nieubłagane, obojętne.
Wstawał — świt.
Gladjolusy i rododendrony. Nic więcej, tylko te kwiaty. Gdzieniegdzie jeszcze zieleń i biel przesubtelna królowej łąk.
Takie tło nadała swemu salonikowi Rena w ciągu kilku godzin. Przecudna delikatność liljowa bukietów rododendronów i strzelające płomienie gladjolusów wiążą się w czarującą harmonję. Zieleń liści długich, smukłych, lub krótkie, wachlarzowate liście stanowi dopełnienie doskonałości tej dekoracji. Nieliczne meble Reny — jej garnitur, autentyczny z XVII. wieku, biały i złocony, mnóstwo parawaników, pokrytych wabną, białą materją, lub gazą, na których ponad gałęziami wiśni zlatują delikatne japońskie kwiaty, mają w tym kłąbie kwiatów subtelne stonowanie, jakby zapożyczone z jakiegoś pawilonu, przeznaczonego na rozkoszne, poufałe siesty pięknych kobiet i cudnie ułożonych, na wzór grzecznych chartów, kawalerów.
Nawet banalną elektryczność smak Reny zdołał wcielić i przykrócić w kulach matowo-białych, wytwornych lamp francuskich, całych z mlecznego szkła, nasypywanego malowidłem róż i fiołków.
Wszystko tu zionie jakąś czystością z podkładem pewnych dreszczyków. Rzecby można, urządzenie kokotki, spodziewającej się przybycia sentymentalnego książątka.
Ona sama — Rena — prawie naga, w długiej, krepowej szacie z miękkiej, białej tkaniny, porusza się febrycznie wśród tych kwiatów, na których tle jej gracja wytworna nabiera jeszcze większej doskonałości. Ciemne plamy jej oczu błyskają dziwnie, jakby trawił ją jakiś ogień, mający źródło w samych niezadowoleniach miłosnych opuszczonej kobiety.
Gdy ubierała się, znużona i wyczerpana, podniecała się,