nęła się wdzięcznie na kanapkę, obciągając silnie na biodrach krepę szalu.
— Och! Trafi pan na pociąg wieczorny. Sama panu przypomnę i wyprawię.
Byłaby go po prostu rozdarła za tę walkę, którą z sobą toczyć musiała.
— Doprawdy, nie wiem...
Zaczęła się śmiać nadzwyczaj dźwięcznie i szczerze.
— Wie pan, to lepiej, że ten ktoś do pana przyjeżdża. Cieszę się z tego.
— ?...
— Tak, bo nam pan nie ucieknie.
Nie odpowiedział nic. Przypatrywał jej się uważnie. Wreszcie wyrzekł, powoli:
— Zresztą — to naturalne. Co pani może zależeć na mojej obecności?
Ledwo wyrzekł te słowa, ona już była górą. Widząc, jak czekał zaprzeczenia, wyczuła po prostu manewr z jego strony. Ucieszyła się płytkością i banalnością tego manewru. Postanowiła wzmocnić dozę i ze swej strony niewybrednych środków. Powoli, jakby niedbale, rozchyliła purpurową oponę. Zaświtała jasność piersi, do pół obnażonych i obramowanych złotem haftu, jakby jakieś kosztowne, drogocenne perły. Odetchnęła ciężko. Niby pod wpływem gorąca. Piersi zafalowały. Nie patrzyła na mężczyznę. Nie wiedziała jednak, co w niej gra. Rozpaczliwy wstyd, choć tak łatwo obnosiła swe obnażone ciało pod tiulem sukien po ulicach miasta.
— Przyjdzie pan! — wyrzekła ślicznym, pieszczotliwym głosem.
Chwila pauzy i wreszcie głos mężczyzny:
— Przyjdę!
Powstała, skłoniła mu się i skierowała ku sypialni.
— Powtarzam, ze sama panu przypomnę.
I znikła.
W sypialni usiadła na krześle wyczerpana. Nie widząc go przed sobą, nie mogła dotrzeć prawdy. Czy rzeczywiście jego metresa przyjeżdżała, stęskniona za nim, a co gorsza, może przez niego sprowadzona? Czuła się w pozycji wodza, który ma lada chwila przegrać najważniejszą bitwę. Egzaltowała się, podniecając swą wyobraźnię, jakoby Halski był owym jedynym, którego bądź co bądź zdobyć musiała.
I pokrywała właściwy stan swej względem niego uczuciowości chłodnym i gwałtem na powierzchnię wydobywanym rachunkiem.
Halski był najdoskonalszą partją małżeńską, jaką zdo-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/091
Ta strona została przepisana.