— Powiedz pan: trywialne! Zresztą, co pana mój typ obchodzić może. Między nami niema nic wspólnego.
— Niema, ale może być!
Wewnątrz niej zadrgało aż coś. Sama nie wiedziała, czy była to radość, czy wzmożony gniew.
— Nigdy! — krzyknęła prawie głośno.
Łaskotliwa, nieprzyjemna muzyka zagłuszyła jej słowa. To Ottowicz grał walca apaszów. Kobiety bowiem, czując urażonych mężczyzn, postanowiły wnieść w atmosferę trochę bujnej (według nich) wesołości. I już poseł do parlamentu, pochwycony przez pannę uświadomioną, zaczynał ryzykowną karykaturę apaszowego tańca.
— Upust temperamentowi! — wołała, przeginając się z dziwną giętkością prawie do ziemi dziewczyna.
Ali, opuszczony, pochwycił rękę Reny.
— Lalu... ile masz dziś pierścionków?
Była to jego ulubiona zabawa igrać z pierścionkami Reny, przenosić je z palca na palec, tworzyć kombinacje barw i kamieni. Pozwoliła mu na to i w tej chwili, choć skóra jej, podrażniona gniewem, była jak siatka rozpalonych drutów. Zasłaniała się jednak obecnością Kaswina od zbliżenia się Halskiego, który usunął się we framugę okna, gdzie palił papierosa.
Nagle powstał projekt. Ktoś przeglądał album Ropsa i zaproponował odtworzenie niektórych obrazów.
Przystano chętnie i burzliwie. Na plan pierwszy wystąpiła słynna kobieta z pajacem, lecz musiała odpaść z powodu braku krynoliny i pajaca.
Ze śmiechem łaskoczącym odrzucono La lecture du grand Albert...
— Nie — żadna z pań nie zdecyduje się nawet w przybliżeniu na coś podobnego. Lecz za to Le coup de la jaretiere zostało zaadoptowane jednogłośnie. Uznano rzecz za niezmiernie łatwą do wykonania. W mgnieniu oka zaaranżowano estradę ze stołu i jako tło ustawiono parawany. Najpomysłowszym okazał się tu redaktor. Za pomocą Kaswina wynalazł odpowiednie ciemne zasłony w łazience i przyniósł je do narzucenia stołu i przyciemnienia tła.
Chodziło teraz o wybór kobiety, która miała uosabiać wspaniały typ Ropsa.
Oczy wszystkich mężczyzn zwróciły się na Renę.
— Pani Rena! — zawołał pierwszy Ottowicz.
— Tak... Lalusia!...
Kobiety, jakkolwiek podrażnione, zawtórowały:
— Tak... Rena!...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/104
Ta strona została przepisana.