Redaktor się usprawiedliwiał:
— Och! Mniejsza, lecz byłoby piękne!
Lecz Rena uparcie z oczyma pełnemi gniewu odparła:
— Byłoby szpetne. — Do tej granicy było dzieło sztuki.
Zaczął się gwar i śmiechy. Ali, któremu drobny triumf deklamatora i przygodnego truwera zasmakował, proponował ilustrację Buveuse d’aasinthe. Lecz inni protestowali. Znudzeni się uczuli rolą bierną. Przytem atmosfera zaczynała stawać się jakaś zanadto prude. Coś się psuło w państwie duńskiem. Od Reny wiało jakby niechęcią. Lecz oni postanowili nie zważać na to. Zeszli się tu dla zabawy, dla pieszczot. I pierwsza dała sygnał Weychertowa. Siedząc na bujającym fotelu Reny, pociągnęła ku sobie skrzydło jednego z gazowych parawaników, odcinając się w ten sposób od reszty towarzystwa. Wprawdzie przez gazę widać było doskonale klęczącego u jej nóg redaktora, jednak była to już jakaś zasłona, upoważniająca do większego zbliżenia się. Natychmiast w ślad za nimi poszedł Ottowicz z Janką, która rozbawiona, podobny gabinecik urządziła i dla Maryli z mężem politycznym. Potworzyły się państwa w państwie — trzy małe, odosobnione wysepki na wielkiej wyspie miłości, którą był od tej chwili salon Reny. Nie działo się w tem nic złego, przeciwnie, to było raczej jakieś rozbawienie dzieci, tworzących pod stołami jadalni własne domki i salony. Tak wziąć tę rzecz należało, tem bardziej, że z poza parawaników, bynajmniej szczelnie nie zasuniętych, Rena mogła doskonale kontrolować stopień zachowania się swych gości. Lecz młoda kobieta była w tej chwili niezdrowo podniecona. Sama, czując w sobie jakieś gwałtowne, niezrozumiałe dla niej budzenie się namiętności, przyzwała ku temu prądowi całe uzbrojenie wrogich argumentów, jakiemi od dzieciństwa tradycjonalnie ją napajano, celem zgłuszenia wszelkich popędów jej przyrodzonych.
— Bawimy się w gabinety! — śmiała się ku niej przez gazę Weychertowa.
Już Ali, rozzuchwalony powodzeniem swej poezyjki i nieobecnością rywala, ofiarował jej z przymileniem ramię.
— Lala ze mną?
Lecz odepchnęła go prawie brutalnie.
— Za kogo mnie pan bierzesz? — zapytała głośno i wyniośle.
Skierowała się do drzwi balkonu. Przechodząc, jakby mimowoli, przewróciła jeden z parawaników. Ottowicz całował zawzięcie ramiona uświadomionej panny. Wydali lekki okrzyk. Ona imperatywnie odtrąciła parawan i wybiegła na balkon. Wzburzona poddała się cichemu czarowi nocy letniej, która
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/107
Ta strona została przepisana.