nawet w mieście potrafi zachować swój urok. Oparła się o ścianę i uczuła się nagle strasznie, bezdennie nieszczęśliwą. Nie czuła się już zdolną do tak zwanego „krowiego morału“ Nietzschego, do tej opasłej szczęśliwości, a zarazem nie miała siły do walki, której zbliżanie się przeczuwała. Stała bezsilna i wyczerpana.
I tylko z jej głębi, jak w godzinach udręki mniszki, która o północnej adoracji, ciepła jeszcze od snów miłosnych, bije czołem o podłogę kamienną chóru, tak głos jakiś, nie poskromiony, buntowniczy wołał:
— Dlaczego? Dlaczego?... ja muszę trwać? Kto mi kazał? W imię czego? Pod jakiem hasłem męka moja? Tortura moja?
Wyciągnęła ręce przed siebie. W wyobraźni swej dojrzała nagle dworzec kolei, usłyszała gwizd, szczęk lokomotywy, szereg zajeżdżających wagonów. I z jednego takiego wagonu wyłania się postać kobiety wolnej, nie walczącej, spokojnie biorącej z życia swą część pełną dłonią i nie kalecząc i nie koszlawiąc piękności potężnej linji, wykreślonej z nieubłaganą logiką przez naturę. Kobieta owa padała w tej chwili w rozwarte objęcia Halskiego, niosąc mu rozkosz spragnienia swego i biorąc nawzajem od niego zaspokojenie swych miłosnych pragnień.
I nagle wydali się oni oboje Renie w oślepiającym blasku błyskawic doskonali i stokroć więcej czyści, niż ci tam, wyprawiający łamańce pseudo skromności, pseudo przyzwoitości, a szpetni w swej kulturą pokrytej pruderji. Na jedną chwilę stała się moralistką prymitywną i zaciekłą.
Widząc, że Ali w rozswawoleniu zagasił w salonie elektryczność, wpadła nagle, szarpnąwszy drzwi z łoskotem.
— Co się tu dzieje? — zawołała.
Ta rozpusta na zimno, ten flirt wstrętny wydał się jej w tej chwili karygodnym i obrzydliwym. Oni jednak pomylili się w pobudkach, jakie nią kierowały. — Sądzili, iż posądza ich o zapomnienie się rzeczywiste. Zaprotestowali. Do głosów ich przyłączyły się także jakieś głosy nieznane. Rena, kierując się do ściany, aby rozjaśnić światło, potknęła się o jakieś postacie, siedzące grzecznie na krzesłach. Byli to mężowie Maryli i Weychertowej, którzy w trakcie zabawy gabinetowej weszli do salonu i bardzo cierpliwie i przyzwoicie zachowywali się w ciemnościach. Gdy zajaśniała elektryczność, wydobyła na jaw dwie, podobne do siebie postacie dobrze ubranych mężczyzn, na stanowiskach — o doskonałej podwójnej moralności — pionków solidnych i skończone typy zwierząt stadnych. Czuć w nich było przejęcie się wyborne i poddanie dyscyplinie, która w zamian za uszanowanie jej praw
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/108
Ta strona została przepisana.