czne. Gdyby nam były konieczne, rodziłabyś się z niemi, jak rodziłaś się z pożądaniem i urokiem twego ciała, twych włosów płomiennych.... Reno! Reno!... Nie odwracaj głowy! Płomienie w tobie grają! — Drżysz cała? — Czujesz rozkosz? Czujesz?
Cicho — jakby powiew wiatru — odrzekła:
— Czuję.
Lecz nic w tem nie drgało — nic.
— Bądź moją! — szeptał, garnąc się znów do jej piersi.
— Pragnę tego i ja!... — odparła.
Rzucił się na nią...
— Otwarcie, szczerze, bez zastrzeżeń...
Wyprężyła się nagle i pchnęła go jednym rzutem rąk.
Coś, jakby krzyk, jakby łkanie, wydarło się jej z piersi. — Niewiadomo, czy był to jęk rozpaczy, czy krzyk triumfu zwycięzcy.
Porwała się i równocześnie, gdy stanęła na ziemi, odzyskała całą już i zupełną równowagę. — Owinęła się w szlafrok, ale tak umiejętnie, że przez delikatną jedwabną osłonę wydawała się jeszcze bardziej nagą niż poprzednio. — Z całą godnością znieważonej burżuazki przeszła na drugą stronę pokoju.
— Pan daruje, panie profesorze! — wyrzekła drewnianym głosem — ale nie wszystkie kobiety są do siebie podobne.
Pobiegł za nią. — Pochwycił ją tak, że rozdarł na niej peniuar.
— O!... Nie napróżno pozwoliłaś mi upić się zapachem twego ciała... — charczał — tak się nie skończy.
Ona wydarła mu się z rąk.
— Nie skończy się nic, bo się nic nie zaczęło — odpowiedziała.
— Omdlewałaś mi w ręku.
Mówiąc to czuł, że popełnia nietakt. — Panujący i kobiety nie lubią, gdy się je chwyta na gorącym uczynku chwilowej abnegacji. — Rena zmarszczyła brwi gniewnie.
— Tak źle nie było! — odrzuciła.
Uczuł teraz swój błąd. Lecz poprostu sam wysuwał się sobie z ręki. — Ta kobieta, tak silnie uzbrojona w przesądy ogólno ludzkiej moralności, derutowała go. — Rzucił jej więc, jak obelgę.
— Nie jesteś kobietą...
Oglądając podarte koronki peniuaru, odparła:
— Przeciwnie. Jestem kobietą, ale uczciwą... Ten rodzaj panu nieznany. Najlepszy dowód, iż nie uznajesz nawet małżeństwa...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/117
Ta strona została przepisana.