— A więc nie dobrej nocy! Ale dnia dobrego!...
Patrzył na nią już spokojnie i prawie lekceważąco.
— Odchodzę! — uspokoił ją — muszę pani powiedzieć, że zaimponowała mi pani — i wyrazić żal, że ja pani nie mogłem zaimponować.
Zrozumiała bezwstydną aluzję i odczuła, że w ten sposób chciał dać jej do poznania, że oporem swoim nie zyskała jego szacunku.
I ta drobna, podła zemsta nad bezbronną jej wrażliwością przygniotła ją.
Był już przy drzwiach, spokojny — correct, a wydawał się jej w tej chwili znów bezczelnie piękny.
— I nie będzie mi to już dane... — ciągnął, akcentując coraz więcej swoją ironię — bo wyznaję, że cnotę mogę podziwiać zdaleka — ale nie ma ona dla mnie siły pociągającej! Madame!... j’ai l’ honneur!
Banalnie, elastycznie opuścił salon.
Za chwilę Rena posłyszała zamykające się drzwi wchodowe — następnie otwarcie bramy — powrót do mieszkania pokojowej, jej wejście do pokoju służby.
I zapadła wielka, bezbrzeżna cisza.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Rena zbliżyła się do sofy, na której leżała przed chwilą. Poduszki jeszcze zachowały odcisk jej ciała. Padła w tej samej pozie, w jakiej leżała poprzednio. — Zamknęła oczy i zasłuchała się w wewnętrzny głos swej istoty. Chciała gwałtem wydobyć ze siebie zadowolenie ze swego pysznego postępku. — Była nad przepaścią i pozostała znów bez skazy i przedziwnie według siebie doskonałą.
Lecz mimo tych usiłowań — powstawały w niej zupełnie inne wspomnienia i echa. — Nie była już w posiadaniu całej swej istoty. Wypełzały ku jej stopom, jej piersiom, jej szyi, jakieś niewidzialne, drżące usta i te zagarniały ją całą. — Nigdy nie wiedziała, co ma za znaczenie tego rodzaju senzacja. Dziś odgadywała... lecz całą resztą mocy odpędzała to odgadnięcie od siebie.
— Precz!... — szeptała — precz!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Świt słał pod jej stopy delikatną, miłosną jasność...