żoną. — Niemniej przeto przybrała pozę i mimowoli już enigmatyczny uśmiech wykwitł na jej ustach.
— Pani zdrowa? — zapytała, bawiąc się kiścią rododendronów.
Skłonił się w milczeniu.
Miała ochotę zapytać go — á quand le baptème? ale zdławiła w sobie tę niedyskrecję razem z szaloną żądzą śmiechu, która ją ogarniała.
On patrzył na nią zamglonemi oczkami, w których grał jakiś ukrywany sentyment.
— Będziemy musieli po raz wtóry stawać w konsystorzu.
— Jeszcze?
— Niestety! Zeznania pani uznane zostały za niewystarczające.
— Mówiłam prawdę!
Uśmiechnął się dziwnie.
— Czasem prawda staje się naszym — wrogiem.
— Więc co? Kłamać?
— Och, nie... przemilczeć. W tem tkwi mądrość zeznań.
— Należało mi to powiedzieć przed pójściem do konsystorza.
Zdziwione jego oczka ogarnęły ją całą.
— Zdawało mi się, że pani, jako kobieta, posiada w tych sprawach daleko idący zmysł orjentacyjny...
Ogarnęło ją uczucie wstydu. Zarzucono jej brak subtelności. — Wyprostowała się i odparła z godnością:
— Nie kłamię nigdy i nie umiem układać żadnych kompromisów życiowych...
Przysunął się do niej z krzesełkiem.
— Zawsze?
— Zawsze.
— Jest pani szczerą, zupełnie szczerą?
— Zupełnie szczerą!
Podniosła na niego wzrok tak jasny, że biedak doznał olśnienia. Mała jego figurka kręciła się jak wbita na szpilkę. Ona tymczasem myślała sobie, że jest on dziwnie podobny do jakiegoś zwierzątka. Nie mogła sobie tylko przypomnieć, gdzie widziała takie małe, najeżone zwierzątko, nieszkodliwe i wyobrażając sobie, że zajmuje jakieś ważne stanowisko w wszechświecie.
— Więc będę musiała iść do konsystorza? Znów? — zapytała, przeciągając się z całą nudą na samo wspomnienie niemiłych chwil, spędzonych wśród murów kapitulnych, z których aż kapało od chorobliwego szematu nadmoralności torturującej
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/122
Ta strona została przepisana.