I tak — pod pozorami komedji, a nawet farsy dla ludzi, którzy są po prostu w sprawach bardziej skomplikowanych krótkowzroczni, rozgrywała się bolesna tragedja ludzi uczuciowych, którzy wpadłszy w zasadzkę, poradzić sobie w niej nie mogli.
Dla służby, dla trywialnych natur było to wszystko niezrozumiale komiczne, w gruncie rzeczy była to szalona walka wyższych, doskonalszych, bardzo uduchowionych instynktów.
„Świat“ tego nie rozumiał i naśmiewał się z tej małżeńskiej pary, napełniającej wrzawą swego rozwodu całe miasto, a spacerującej razem obok dzieci, lub czuwających w nocy nad łóżeczkiem gorączkującej dziewczynki. To przechodziło zakreślone linje szematu. Małżeństwo rozchodzące się powinno wyszczerzać na siebie kły i odkrywać tajemnice pożycia. Wtedy będą nieśmieszni i łatwo zrozumiali.
Rena przez wielkie szyby wystawy widziała smukłą, pańską postać Ottowiczowej i jasne główki dzieci. Ktoś im przymierzał bretońskie czapeczki z miękkiego fularu. Barwa purpury migała w rękach kobiet, jak świeżo zerwane pęki maków.
W oczach Ottowicza, patrzących także w głąb sklepu, Rena dostrzegła przeogromną głębię uczucia. Tam były jego dzieci i matka tych dzieci...
Rola uświadomionej Janki wydawała się w tej chwili bardzo drugoplanową i bardzo niewyraźną.
— Byłem u pani Weychertowej — podjął nagle Ottowicz.
— Właśnie tam idę.
— Zastanie pani jeszcze pannę Janinę. Halski, który tam był także, wyszedł razem ze mną.
— A! Pan Halski był także.
Ottowicz roześmiał się.
— Ha! Co pani chce!... On revient toujours â ses premiers amours...
— Och!...
— Tak! Tak! Pani o tem nie wie? To tajemnica poliszynela. Jeszcze przed kilku laty...
Rena wyprostowała się.
— Nie było mnie tu przed kilkoma laty!
— Prawda, prawda. Pani dopiero spłynęła do nas lat temu trzy, czy cztery. Wówczas już ta aferka była skończona...
Wszystko w Renie dyszało przyspieszonem tempem. Zmarszczyła brwi, zagryzła usta. Czuła potrzebę wyrzucenia ze siebie dławiącego ją gniewu, żalu, bolu, czegoś strasznego, czego określić nie mogła.
— Z dziwną lekkomyślnością wyraża się pan o Weychertowej — panie Ottowicz — wyrzekła wyniośle.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/128
Ta strona została przepisana.