— Ja? Cóż znowu! Mówię wogóle o kobietach. Zresztą... ten pan i do mnie czuł zapały...
Jak na sprężynach, panna uświadomiona zwróciła się ku niej.
— I cóż? Oparłaś mu się? Rzucił się na ciebie także?
— Nie! — odparła Weychertowa, kłamiąc z całą bezczelnością. — Na mnie się rzucić nie śmiał!
Płomienie oblały Renę. — To kłamstwo, odziane w dodatku w bezczelne szyderstwo, zraniło ją. Chciała odpowiedzieć coś brutalnego, ale przerwał jej żałosny głos Janki, tarzającej się po dywanie.
— Na mnie się nikt nie rzucał.
— Przyjdzie i to! — uspakajała ją Weychertowa.
— Kiedy? Przecież idę za mąż!
Rena odzyskała panowanie nad sobą.
— Właśnie — kiedy pójdziesz za mąż.
Przyczyniło się do opamiętania Reny wsunięcie się do pokoju najmłodszego dziecka Weychertów. Było brzydkie, miało krzywe nogi i źle było ubrane. Nie usprawiedliwiało swej obecności w salonie, nawet takim, jak ten, w którym trochę rezedy i bławatków gniło w jakimś lanym wazoniku szklanym, a meble w rodzaju mebli, strojących poczekalnie dentystów, zdawały się wstydzić swej szpetoty, pokrywając się szarym welonem dawno nie ścieranego kurzu.
Dziecko przypełzało do matki i zaczęło ocierać swe zamorusane ręce o biały batyst szlafroka.
— Daj mi spokój! — ofuknęła je Weychertowa.
Dziecko zaczęło się mazać, jak to czynią dzieci „niższej klasy“, bez łez, jedynie dla potrzeby zajmowania sobą uwagi.
— Wynoś się stąd! — krzyknęła słodko dama.
Dziecko uderzyło w jeszcze większy płacz.
— Niańka! — wrzasnęła Weychertowa.
Z głębi mieszkania doleciał tupot bosych nóg.
Na Renę te tajniki macierzyńsko-domowe działały w sposób wysoce niemiły. Jednak z jakąś pasją nurzała się teraz w tej atmosferze.
— Oto — myślała — co wystarcza takiemu Halskiemu. Nie twoje rododendrony, Ropsy i plecy Imperji. Patrz się, ażebyś wiedziała, z kim miałaś do czynienia. Szeroki biust Weychertowej kryje szpetotę otoczenia.
Dziecko wrzeszczało coraz głośniej.
Panna uświadomiona porwała się, zatykając uszy.
— A! A! Nie mogę tego znieść!
— Rzeczywiście! Ta mała jest nieznośna! — odezwała się Weychertowa. — Ale to wina niańki. Czemu ją wpuszcza?
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/134
Ta strona została przepisana.