Westchnęła.
— Ale ty masz ciało! — Ja nie mam.
Wsiadły do dorożki. Renę ogarnęło jedno pragnienie. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów o dawnym stosunku Halskiego i Weychertowej. Wreszcie przemogła nieśmiałość, która ją napadła.
— Po co Halski był u Weychertowej?
Uświadomiona panna wzuszyła ramionami.
— Ha... redaktor wyjechał... — rzuciła przez zęby.
— Jakto?
— Bardzo prosto?
— O!
Zajechały przed kawiarnię „Splendid“. W ostatnich blaskach dnia, na terasie zaczynało mrowić się od ludzi. Purpurowe, rozpięte parasole nad białemi stolikami rzucały krwawe refleksy.
Uświadomiona panna stanęła demonstracyjnie w dorożce i gestami przyzywała Ottowicza, który siedział przy jednym ze stolików w towarzystwie kilku mężczyzn. — Pośpieszył zaraz. Za nim szedł jeszcze ktoś z naciśniętym na oczy panamą.
— Ależ to Halski! — zawołała Janka.
Mężczyźni obaj doszli do dorożki. Witali się wesoło.
— Bierzcie drugą dorożkę i wieźcie nas gdzie za miasto! — rozkazywała Janka.
— Cudowna myśl!
Zawołali przejeżdżające „gumy“. — Za chwilę dwie dorożki mknęły po kawalersku, wyścigując jedna drugą.
A Rena, która kombinowała od kilku dni, jakie to będzie jej spotkanie z Halskim — dziwiła się, jak rzecz ta stała się prosto i szybko.
I była prawie szczęśliwa.
Siedzieli teraz przy stole okrągłym, na którym stały bardzo prymitywne przybory do jedzenia.
Gdzieniegdzie — na innych stołach paliły się już świece w kloszach. Oni korzystali z resztek dziennego światła, które sączyło się przez wachlarzowe liście ogromnych, wspaniałych kasztanów.
— Szabasowe oświetlenie!... — zawyrokował Ottowicz.
Restauracja była bez charakteru. Nawet poprawna. I przez to dziwnie niemiła. — Aż prosiło się o trochę niepoprawności na tem podnóżu góry i w niedalekiej odległości bardzo przejrzystych i jasnych stawów.