Odparł energicznie:
— Zawsze!
— Znam osobę, której zdobycie nie przysporzyło Panu z pewnością blasku..
Zdawał się szukać w pamięci, wreszcie wyrzekł żywo:
— Są rozmaite blaski. Czasem wystarcza żywiołowe piękno bujnego ciała. To ma w sobie także królewską potęgę.
Rena chciała coś odpowiedzieć — lecz Ottowicz przez stół błagał uświadomioną pannę, która uznała za stosowne czegoś się najeżyć.
— Czy można w łokietek pociumać?
Lecz ona odburknęła groźno:
— Nie! Łokietek jest dziś w złym humorze. Proszę iść i kazać mi przynieść truskawki!
Ottowicz zerwał się i poszedł posłusznie w stronę restauracji.
Halski solidarnie napominał Jankę.
— Pani maltretuje tego biednego człowieka!
Lecz uświadomiona panna uśmiechnęła się z ogromną zarozumiałością.
— Och! Wiem doskonale, co robię!
Rena ją podparła:
— Ottowicz jest teraz w terminie miłosnym u Janki! — wyrzekła powoli — Pana ukochany Buonarotti powiedział: „miłości, wróć mi moje trwogi!“ — Kiedyś Ottowicz będzie tak mówił. — Wedle mnie, Janka obdarza go po królewsku. Daje mu to, za czem będzie kiedyś tęsknił.
Halski wsłuchiwał się w ton mowy Reny. Mimowoli dźwięk ten szlachetniał i piękniał w przestrzeni. Chwila przedwieczorna sprzyjała mu. — Był prawie pieszczotą.
Odrzekł jednak:
— Mężczyznę upokarza zbyt długie zdobywanie.
— Jeżeli tak, widocznie mu na tej kobiecie nie zależy.
Uświadomiona panna porwała się i pobiegła w stronę restauracji. Po chwili ujrzeć było można, jak pod rękę z Ottowiczem odchodziła w cienie drzew. Teraz — w oddali, w sąsiedniej restauracji, jakaś przygodna orkiestra grała nieuniknione, powolne walce. Kelner przyniósł owoce, herbatę i zniknął. Ta część ogrodu była samotna, ze względu, iż „mało było widać“. Żydowska plutokracja, która przeważnie zapełniała wieczorem ten zakład, lubiła widzieć i być widzianą.
Halski i Rena pozostali sami. Ona patrzyła ciągle uparcie w cienie i gąszcz drzew. Lękała się dojrzeć plamy jego twarzy. Teraz z całą mocą powróciły na nią wrażenia przeżytej owej pamiętnej nocy. Ogarnął ją jakiś wstyd kobiecy przed tym czło-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/140
Ta strona została przepisana.