— Pozwól ty powiedzieć sobie, że więcej niż dziwne jest z twej strony, iż pozwoliłaś temu panu w swojej obecności znieważać moją dobrą sławę i szarpać moje nieskazitelne imię.
— On ciebie nie znieważał.
— Wystarcza, iż mówił o mnie w takiem miejscu i w takiem towarzystwie.
— ?...
— Naturalnie. W knajpie czy w szynku i w towarzystwie osób nie dwuznacznego prowadzenia się.
Weychertowa powstała, wzruszając ramionami.
— Moja droga! Sto razy byłyśmy razem z tobą w tej samej kawiarni i w tem samem otoczeniu. Nagle dziś — stało się to wszystko dla ciebie czemś skandalicznem. — Widzę, że jesteś zdenerwowana... Weź trochę bromu.
Rena zamiast uspokajać się tonem Weychertowej, czuła coraz szaleńsze podniecenie. — Miała ochotę wyskoczyć, rzucić się ku Weychertowej, zedrzeć z niej suknię i to ciało, przepojone i nasycone świeżemi wybrykami zmysłowości, orać do krwi paznogciami, które w wyobraźni jej rozrastały się do zgłodniałych krwi — pazurów dzikiego zwierzęcia. — Lecz to była jej tajemna żądza, której źródła na razie wyczuć nie była w stanie. Natomiast na plan pierwszy wysuwać zaczęła jakoby gniew za to, że Weychertowa, nasuwając jej banalne pojęcia, pogrążyła ją w cały świat banalności — niwecząc słuszną tkliwość, którą na obronę swą budować całą noc usiłowała.
— Nie mnie brom potrzebny! — poczęła nizkim, charczącym głosem — ale kobietom, których wyuzdanie zaćmiewa poczucie godności i każe im rzucać się w objęcia nawet takich Halskich.
Weychertowa milcząc podeszła do gotowalni. — Z torebki wyjęła puszek i puder i zaczęła troskliwie pudrowaać swój okrągły podbródek. — Przy ostatnich słowach Reny podbródek ten jakby zadrżał trochę — lecz wprędce powrócił do równowagi. — Weychertowa poprawiła kapelusz i różę przy piersiach, przegięła się z lubością, śledząc w lustrze linię bioder i uprzejmie zwróciła się do Reny.
— Odchodzę! — Idę do ogrodnika — muszę kupić trochę kwiatów do salonu.
Rena zaczęła śmiać się impertynencko.
— Skądże nagle uczułaś potrzebę upiększania swego interieur'u?
— Halski mi zwrócił uwagę, że mieszkanie kobiety, nie przystrojone kwiatami, jest smutne. — Zresztą ja dawniej miałam zwyczaj mieć wiele kwitnących roślin we wszystkich pokojach... Powoli wyzbyłam się tego przyzwyczajenia...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/155
Ta strona została przepisana.