Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/159

Ta strona została przepisana.

niecznej na terenie, na którym się Pan obraca. — Bref — zakazuję Panu“...
Do pokoju weszła pokojowa. W rękach, ostrożnie, niosła ładne cacko. Była to mleczno biała grupa z holenderskiej porcelany, dwoje przegiętych tancerzy — owianych falą spódniczek kobiety — i osypanych mnóstwem drobnych bukiecików fjołków, poprzyczepianych na złotych, cieniuchnych sznureczkach. Tancerz trzymał w maluchnej rączce bilet wizytowy. Na nim — było:
— Kaswin!
— A!
Rena z jakąś radością spojrzała na białe figurki. — Zapomniała o przestępstwach rozpustnych „małego“. — Wydał jej się nagle tkliwy, na wzór jakiegoś Salwiettiego z początku dziewiętnastego wieku.
— Czy jest posłaniec?
— Tak jest.
Rena na tej samej teczce nakreśliła na czystej ćwiartce papieru:
— „Kochany mały! Przyjdź dziś do mnie na obiad — R“.
I oddała pokojówce.
— Każ to wręczyć p. Kaswinowi!
Pokojówka znikła. — Rena wróciła do listu, pisanego do Halskiego. Nagle wydało się jej, że nie jest sama w tym świecie idealnym, że nie jest śmieszna — że obok niej są inni, którzy potrafią obdarzać kobietę kwiatami uczucia i wyznawać muzykę miłości.
Rozzuchwaliło ją to.
Przeczytała list od początku i znalazła go bardzo dobrze. — Zaczęła znów pisać szybko i prawie z jakąś okrutną radością.
— „Bref, zakazuję Panu wymawiania mego nazwiska w podobnem towarzystwie. A ponieważ towarzystwem Pana — zwłaszcza obecnie — są osoby więcej niż dwuznacznej opinji, sądzę, że Pan uczynisz mi tę łaskę i o mnie nigdy mówić nie będziesz“.
Nie wiedziała jak zakończyć — wreszcie z wielkim impetem podpisała swoje imię i nazwisko. — Włożyła w kopertę i zakleiła. Lecz szybko rozerwała i, prawie nie patrząc, dopisała: — „Oczekuję wytłumaczenia“. — Chciała dodać „osobistego“. — Ale tu już szarpnęła się w niej duma.
— Przecież przyjdzie! Naturalnie... przyjdzie!... — pomyślała.
Wyprawiła pokojówkę z listem, nakazując jej odnalezienie p. Halskiego i przyniesienie odpowiedzi. — Potem zaczęła go-