Czuje to Rena, rozumie i dlatego nie pada już na kolana, nie składa rąk gotycką, strzelistą linją modlitwy. Nie potrafi się zorganizować, bo nagle wszystko się w niej zdezorganizowało i nastała w niej anarchja zupełna. Głodną po prostu myślą ściga teraz wspomnienie Halskiego. Gdzie on? Gdzie on?...
Machinalnie kieruje się ku sypialni, narzuca ciemny płaszcz, kapelusz upina pospiesznie. Jak cień, szybki i gnany wichrem namiętności, zbiega ze schodów i biegnie do stacji dorożek. Wskakuje do tej samej dorożki o siwych koniach, która wiozła kiedyś Kaswina w objęcia prostytutek. I w chwili, gdy dorożka rusza z miejsca, Rena wyobraża sobie ten moment z przedziwną jasnością.
Ze zdumieniem konstatuje, że to wspomnienie przesuwa się po niej z wielką obojętnością. Nie zahacza w niej żadnej struny oburzenia, jak dawniej.
Co więcej, nawet — niesmaku.
Jakiś żal, jakieś współczucie... coś niejasnego, lecz nie to, co poprzednio.
Stanowczo.
Kazała dorożkarzowi gnać w stronę ulicy, na której mieszkał Halski.
Chciała przelecieć pod jego oknami. Wiedziała, gdzie mieszka, lecz nigdy nie była w tej dzielnicy, jakkolwiek mieszkanie jej położone było niedaleko. Gdy wjechała w czyste ulice, zabudowane białemi domami o pretensjonalnych kształtach, śmiesznych, tandetnych, zdawało się jej, że jest nagle w obcem mieście, na obcym kontynencie. Domy te nie miały sklepów, czyste były i przyzwoite, zrobione na urząd. Rzędy oświetlonych okien połyskiwały różnobarwnem światłem abażurów.
Trotuary nawet zdawały się bielsze, asfalt ulicy jaśniejszy. Z wielu okien otwartych ujawniały się wnętrza szablonowo przystrojone — i wypływały siekające tony fortepianów. Zdawało się, iż jest to dzielnica zorganizowanych istnień, według ścisłego schematu, obliczonego dokładnie na podstawie logicznych doświadczeń i przeżyć. I w świecie tym pasja, namiętność, wichura instynktów nie miała możności rozprzestrzenić się, choćby przelotnie. Tak tu wszystko było ścisłe, zwarte, dopasowane i okrążone linją demarkacyjną między sobą, a pędami, nie noszącemi pieczątki szablonu, obowiązującego dla wszystkich.
Tego uczucia doznała Rena, jadąc wzdłuż tej długiej, porządnej, ściśle burżuazyjnej ulicy — głównej — w której bocznej odnodze znajdowało się mieszkanie Halskiego. I te boczne odnogi były równie białe, jasne, czyste i dobrze zabudowane. Jakiś dziwny wstyd, strach ogarnął Renę. Co ona robiła tu,
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/169
Ta strona została przepisana.