wnienie, cechujące nieszczere, romantyczne uniesienia. Bez prawa bytu i podstawy — motyle miało istnienie.
We wbitej w poduszki Renie teraz inna szalała myśl.
Za tą żółtą zasłoną, o barwie roztopionego złota — jest-że on sam?
Bogata w ciało leciwej blondynki Weychertowa nie jest-że tam — z nim razem?
Jak sprężyna wyrzucona podnosi się i podaje dorożkarzowi adres Weychertowej. Chwilę owionął ją jakiś realistyczny więcej ton życiowy. To cuchnąca odzież woźnicy, do której zbliżyła się i dotknęła przez chwilę. Jakąś niepojętą ironją zdjęta, pomyślała:
— I to przecież mężczyzna!
I coś w niej zastanawiać się zaczęło, bez jej uczestnictwa. Czy nie gra tu roli w pędzie jej ku Halskiemu jego zewnętrzność? Czy ten elegancki sposób utrzymywania się, odziewania i pielęgnowania ciała, graniczący już prawie z kultem Narcyza, zwieszającego się wśród nadbrzeżnych kwiatów nad własnem odbiciem w falach leśnych strumieni.
— Nie wiem... nie wiem nic! — wyszeptała.
Dojeżdżali do kamienicy, zajmowanej przez Weychertów. Brudne domostwo, stare, opatrzone bramą. Zupełnie odpowiednie dla pomieszczenia niedbającej o gniazdo kołtunerji. Dorożka zatrzymała się nagle. Rena spojrzała w górę. Okna drugiego piętra, zajmowanego w całości przez Weychertów, były zupełnie ciemne.
— Niema jej w domu! Poleciała...
Lecz zaraz przypomniała sobie, że mieszkanie to posiada dwa pokoje, wychodzące na podwórze.
Może tam, może „ideał“ Halskiego dzieci do snu kładzie i walczy z niemi o zmienienie koszuli.
I tu, jak w dzielnicy, zamieszkałej przez Halskiego, było pusto na ulicy. Jakiś zapóźniony przechodzień szedł w stronę rynku. Z poblizkiej grajzlerni wypadła jakaś sługa i zniknęła w poblizkiej sieni.
Rena powoli, cicho, zesunęła się z dorożki.
— Poczekajcie! — rzuciła woźnicy.
Unosząc sukni, weszła do bramy. Przesunęła się jak cień pod baldachimem swego Gainsborougha. Brama była cudownie sklepiona, bogata w styl, odwodzący od rzeczywistości.
Lecz na Renę działały tylko wewnętrzne pożądania. Wyszła na dziedziniec wielki z zatoczonem kołem wjazdowem. W głębi wznosił się pawilon, prawie opuszczony i zaniedbany. Był mimo to jeszcze wdzięczny i tajemniczy ze swemi schodami kamiennemi i balustradą, która, mimo lat ubiegłych, za-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/171
Ta strona została przepisana.