dnych, z jakich w chaosie i krzyku lepiono sobie tam, na bruku, życie i użycie tego istnienia.
Tak sobie starała się Rena wytłómaczyć ten stan rozpaczny, w jaki tak nagle popadła. I ta jasna, prosta izba — bezpretensjonalna i czysta, wydała się jej jakąś przepaścią, jakąś jamą, bezsłoneczną, w którą wtrąconą została.
— Ach! Byle stąd, byle jak najprędzej...
Powstała z kanapy i podeszła ku ścianom, wzdłuż których stały porządnie utrzymane szafy, pełne aktów i papierów. Patrzyła na nie z żalem jakimś, jak na nagrobki, bramujące aleje cmentarne. Myślała, że oto — za temi szybami ludzkość, cząsteczka jej — posegregowana porządnie i ponalepiana etykietami.
Pod numerami — urzędowo połączone i zarejestrowane przysięgi wierności i miłości — a ze strony kobiet, przyrzeczenie otwarcia alkowy w chwili, gdy mężczyźnie chuć jego zażądać tego każe. I pomyślała — że idąc za owego pana Bohusza — z którym ją teraz z tyloma szykanami rozwodzą — była potwornie głupia, nie mając najmniejszego pojęcia o tem, czem jest właściwie życie płciowe. Z pochwytanych słów złożyła sobie jakieś marne pojęcie i sądziła, że z wielką łatwością przyjdzie jej się z tego „wykręcić“. Składała przysięgę „posłuszeństwa małżeńskiego“ — nie mając pojęcia, jaka zasadzka w tem słowie się kryje.
On zaś składał przysięgę wierności małżeńskiej. I tu była zasadzka, bo jakże mógł, z natury rzeczy zmienny i predestynowany na zapładnianie kilku samic — ten male — przysięgać, iż złamie naturalny bieg rzeczy i dla konieczności społecznych układów, aby on, a nie inna forma, wychowywała spłodzone przez niego dzieci — jakże mógł on pozwolić obwarowywać, niszczyć swój pęd wrodzony, nadany mu cudownie przez siłę twórczą — przysięgami, formułkami, warunkami, pętami — zerwanie których groziło całą awanturą, puszczającą w ruch całe armje, poszukujących fałszywych dróżek, władz, celem „unieważnienia“ — tego, co odrazu z fałszywego założenia wyszłe, nieważne od pierwszej chwili było.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Nieruchoma, jak skamieniała stała Rena, wobec tych szaf, które nie były w istocie rzeczy niczem więcej, tylko trochą desek i masą zapisanego papieru...
A przecież te formy bezduszne i przeznaczone przez czas na butwienie, niszczenie i zagładę — były groźną cytadelą, najeżoną pociskami śmiertelnemi, które niweczyły ludzkie istnienia. Pierwsza lepsza obrotniejsza mysz mogła nadgryźć