jednak, ta moja wolność? Pozostaję sama, nie dziewica, nie kobieta zamężna — coś wybrakowanego ze społeczeństwa — wieczysta komedjantka — grająca rolę zadowolonej z losu, a w gruncie szalejącą ciągle w dalszym ciągu obłudnej i fałszywej tragedji, w jaką zastawione sidła mnie wtrąciły. Nikt — żaden wyrok, unieważniający moje małżeństwo, nie zdoła powrócić mi bogactwa pragnień nieznanych, które były jedynym, prawdziwym i najczystszym skarbem moim. Zdarto ze mnie możność kochania się w Miłości i natomiast rzucono mnie na pastwę rzeczy bezcelowych i głupich, wydano w pazury szarej, okrutnej Nudy na resztę życia.
Bo — gdziekolwiek pójdę, gdzie się zwrócę po świeżość wrażeń, będą to zawsze tylko bezpłodne wysiłki — nic więcej. Będę bowiem zawsze tą, która nie miała punktu wyjścia, wzruszającego swą pięknością, która nigdy nie krzyknęła radośnie — witając spazmem rozkoszy własne pole istnienia, lecz odrazu, od tej tkliwej młodości (tendre jeunesse), jak mówią francuzi, stała się jednym ze składników owego świata, który, w cnocie się pławiąc, jest esencją grzechu, pełnego ruiny i klęski! Bo od pierwszej chwili — tego momentu inicjowania mnie w tajnie płciowego życia — zawisła cała dola fizyczna i duchowa moja!
Kobieta zaczyna istnieć od tej chwili dopiero — wtedy poznaje Prawdę — i w tej jednej minucie rozpoznaje drogę, którą iść winna. Albo zachowa w sobie czarującą piękność prawości szczerej, która nieść ją będzie na anielskich skrzydłach wyższości miłosnej — albo pozostanie zszarganą, poszarpaną, wieczyście zranioną grzesznicą — obłudną i zrozpaczoną, zjednoczoną w podłości z przepisami świata.
A ja... właśnie tarzam się, już okryta temi ranami — z przeszłością małżeńskiej zniewagi, którą ciśnięto na mnie w ohydzie poślubnej nocy... Nikt nie zdołałby odczuć, co za świat tragicznej rozpaczy mieścił się w tym jednym krzyku, zdławionym słowami konwenansu.
— Cicho!... Bądź cicho!...
Kazano mi być cicho... milczeć i od razu ciśnięto mnie na ścieżkę tej, która nie miała młodej miłości. Zgasło we mnie światło me własne a rozświetlono natomiast wkoło mnie miljony sztucznych, starczych, fałszywych światełek. Miałam w tem żyć, kłamiąc, zabijając w sobie codziennie resztki mej woli i indywidualnych pragnień. Wydarto mi modlitwę moją i narzucono nawet w rozmowie z Bogiem szablony, poznaczone etykietami. Kazano mi korzyć się i dziękować wtedy, gdy torturą znaczył się dzień każdy — gdy noc każda była stosem ofiarnym, na którym płonęłam w zaprzeczaniu samej sobie!..
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/178
Ta strona została przepisana.