wsuniętym. Usta zacięte miały wygląd ust, poza któremi niema miejsca ani na słodycz, ani na jakiekolwiek rozdrażnienie, wynikające z uczuć, bądź radości, bądź osobistego, wewnętrznego smutku.
Cały ten człowiek zdawał się stać wyniośle na straży czegoś, co zapewniało mu silną podstawę i wyróżniało z pośród innych. Lodowy chłód otaczał go i zdawał się bić od niego.
Czuć było, że w chwili, gdyby ktoś cierpieniem znużony, padł mu na ręce, ten człowiek byłby zapytał:
— O co chodzi? Nie pojmuję...
Oczyma zwarli się przez chwilę z Reną. Ona pod wrażeniem jego źrenic przeszywających, chłodła i drętwiała. Ujarzmiał ją. Rękę skaleczoną schowała za siebie, posunęła się, aby nie widział okruchów rozbitej szyby. Wobec jego wyniosłości, to co uczyniła, wydało się jej dziecinnym, śmiesznym czynem...
Suchym gestem wskazał jej drzwi, prowadzące do dolnych izb.
— Proszę...
Przeszła, owijając rękę w śpiesznie dobytą z woreczka chustkę.
Na stole stał krucyfiks pomiędzy dwoma świecami.
Izba była prosta i naga, jak pierwsza — zalana tylko potokami słońca.
Ksiądz powoli, systematycznie zapalił obie świece. Blade światełka zamigotały ubogo na tle słonecznej jasności.
— Proszę pani!...
Rena zbliżyła się.
— Proszę uklęknąć!
Uklękła powolna i jakby nagle podcięta na siłach.
— Proszę powtarzać za mną!...
Powtórzyła bezdźwięcznym głosem przysięgę. Ksiądz stał nieruchomy, bez uczucia, jak z bryły wykuty.
Podniosła się.
Chciała coś mówić — głosu jednak dobyć nie mogła.
— Zechce Pani podpisać?...
— ?...
— Swoje nazwisko!
Ujęła pióro — podpisała. Nie wiedziała co. Znów uczyniła to samo, co przed laty. Ciemna, oślepła, podpisywała jakiś akt — jakieś zeznanie.
— Dziękuję pani!
Wyniośle skinął jej głową.
I stał się fakt dziwny, niezrozumiany dla niej, niepojęty.
Pokornie ujęła żółtą, ciemną, bezkrwistą rękę.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/180
Ta strona została przepisana.