dobnego? Jakże nizką, nędzną, małą byłam wówczas w pragnieniach mych i technice mych czynów...
Przeszyła ją trwożna myśl, aby Halski nie dowiedział się nigdy, do jakiej podłoty doszła jej erotyczna faza...
— Zwłaszcza on...
Z całą godnością odebrała monetę, nie dając nic nawet konduktorowi na piwo.
Zdawało się jej, że w ten sposób zmazuje swe poprzednie postępki.
— Jemu (Halskiemu) wolno być zwierzęciem! Ale ja...
Nadęła się — wyprostowała. Jakiś nieszczęsny pasażer — Bogu ducha winien — przesunął się koło niej, dotykając jej kolan.
— Przepraszam pana! — wyrzekła sucho, zbierając dokoła siebie suknię.
Wystraszony tym wyniosłym tonem, pomknął w kąt wozu.
Sterroryzowała go jeszcze spojrzeniem, któregoby się nie powstydziła żadna matrona lub kandydatka do onej.
I siedziała już tak, godna, surowa, a we wnętrzu jej zaczynało swą podziemną robotę piekiełko, budzące się na najlżejsze o Halskim wspomnienie.
W domu opadł ją znów rój myśli piekących a nieuchwytnych.
Pierwszą jej chęcią było odczytanie listu Halskiego, lecz powściągnęła się. Sądziła, iż w ten sposób łatwiej zapomni. Rozpoczęła przegląd piór, jakie zalegały pudełka.
Pogrążała ręce w delikatny puch i wyciągała je, przepojone tym zapachem, który długo leżące w zamknięciu pióra wydzielały.
Lecz wprędce znużyła ją ta zabawa.
Jak nagle zepsuta w sprężynach lalka, padła na szezląg i tak przetrwała całe popołudnie. Jakaś gorączka chwyciła ją oburącz. Trawiła ją w stronę Halskiego, a scena w kancelarji konsystorza — ten bunt, rwący się pędem ku obłudzie, splatał się w jakieś straszne, dręczące majaki.
— Coś mi kazali podpisać... ale co?... Co?...
Mignęło jej zawiadomienie adwokata, lecz z jakiemś okrucieństwem histerycznem zapragnęła pogrążyć się w coraz gorszym odmęcie.
— Niech będzie tak!... Niech będzie tak!...
Zastał ją w tem usposobieniu redaktor.
Przyszedł wyświeżony — w nowym letnim garniturze, ogolony — dumny z ładnej cery, którą się odznaczał.
— Jestem na rozkazy!
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/182
Ta strona została przepisana.