Spojrzała nań zdziwiona.
Zapomniała na razie, iż go wezwała.
Przypatrując mu się, poczuła nagle, iż budzi się w niej jakaś małpia złośliwość. Taki był piękny, pretensjonalny, pachnący, a jednak obrzydliwie oszukiwany.
Mignęła jej przed oczyma żółta, gorąca zasłona...
— A więc? — pytał piękny jegomość.
Uśmiechnięta, leniwo podniosła się z sofy.
— Powraca pan z Zakopanego?
— Wczoraj.
— Chciałam się zapytać pana, jaki sezon. Może tam pojadę... na korespondencje waszych dzienników spuszczać się nie można. Wiadomo — fabrykujecie je na miejscu, przy biurku...
— O!... Tak źle nie jest. Co do Zakopanego, sezon nędzny. Ale jeśli pani przyjedzie.. sezon będzie udany. A więc?
— Więc... nie wiem sama...
Przysiadł się do niej demonstracyjnie.
— Och! Niech się pani zdecyduje.
— Cóż panu po tem?
— Ja także jadę do Zakopanego.
— Więc i Weychertowa? — Nie mówiła mi nic.
— Pani Weychertowa zostaje jeszcze jakiś czas w mieście.
— A...
Zaczęło w niej drgać wszystko z całą namiętnością.
— Dlaczego? Dlaczego? Cóż to? Poróżniliście się?
— My? — jamais de la vie! Ale obowiązki...
— Pana?
— Naturalnie.
— A! Prawda!... Zapomniałam, że pan jest żonaty. Ale czy żona pana pragnie tak bardzo obecności pana w Zakopanem?
Spoważniał nagle i odparł:
— Sądzę, że tak.
Zaczęła śmiać się brzydko i ironicznie.
— Któż to panu wyperswadował — czy Weychertowa?...
Starał się przybrać minę subtelną.
— Może!
— A ja jestem tego pewna... Niezgłębiona jest przebiegłość kobiet.
Wyprostował się, jakby nagle kazano mu przysięgać na ewangelję.
— To nie przebiegłość kieruje panią Weychertową, ale jej wielka szlachetność duchowa...
— Ah! Ah! Ah!...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/183
Ta strona została przepisana.