— Więc przypuszcza pan, że Weychertowa jest dla Halskiego nie do zdobycia?
— Jestem pewien.
Jakaś małpia złośliwość zadrgała w Renie. Chciała pomścić i Halskiego i siebie samą. Przed sobą bowiem czuła się upokorzoną słowami redaktora.
— Panie kochany! — wyrzekła powoli, opierając się na rękach, podczas, gdy tors jej wydłużał się jak u pantery. — Panie kochany!... on revient toujours â ses premiers amours.
Oczekiwała awantury. Tymczasem redaktor uśmiechnął się dobrodusznie.
— Och! To są dawne czasy! — wyrzekł powolnym głosem. — A od tej chwili edukacja miłosna pani Weychertowej uczyniła nadzwyczajne postępy. Człowiek, który jak Halski nie przebiera, byle tylko ilość... Nie robi już na niej wrażenia... Halski może wzbudzać tylko pęd owczy... Weychertowa już wzniosła się ponad to. Potrafi wybrać coś pewnego, stałego, bezpiecznego... człowieka żonatego... a więc dys-kret-nego!...
Po Renie przebiegły dreszcze. Nagle, jakby już było po fakcie, jakby już była metresą Halskiego, ujrzała się powleczoną na pręgierz opinji publicznej, oplwaną, wyszydzoną, odartą ze swej nieskazitelności.
Skurczyła się, zamigotały jej oczy.
— Pan sądzi... — wyrzekła jakimś dziwnym, obumarłym głosem — że Halski nie jest dyskretny?...
Redaktor rzucił się gwałtownie.
— Halski? Co mnie Halski obchodzi? Nie wiem nic o jego dyskrecji. To wiem jedno, że ja jestem dyskretny i że powierzyć mi się może nawet... taka... lilia biała jak pani!...
Rena zerwała się na równe nogi. Stała się bowiem rzecz nadzwyczajna. To, co dawniej sprawiało jej rozkosz, co uważała jako rzecz konieczną i nieodłączną od siebie, ten hołd, oddawany jej cnocie i nieskazitelności, zabrzmiał w jej uchu nagle, jak ironia, jak szyderstwo...
Uczuła się śmieszną.
— Pan sądzi mnie pozbawioną kobiecości? — zapytała gniewnie.
Wykrzywił się z całym wdziękiem.
— Broń Boże! Kobiecość pani nie umarła — ale śpi...
— Zaręczam panu, że nawet nie śpi!...
Odwrócił się ku niej promieniejący.
— Tem lepiej! Tem lepiej!
— Dla kogo?
— Dla nas!
Wydał jej się niesmacznym. Z żółtych półbutów widać
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/185
Ta strona została przepisana.