— Doprawdy — słuchając Panią, możnaby sądzić, że stała się pani jakaś krzywda tą całą aferą.
Uparcie potwierdziła.
— Tak jest! Stała mi się krzywda!
— W czem?
Zamilkła. Czuła, że jeszcze chwiia, a zdradzi się bezpowrotnie. Dysząc ciężko, spojrzała mu prosto w oczy. Wydał się jej znów piękny i pociągający.
— Niech pan... niech pan przyjdzie do mnie dziś wieczorem. Będzie kilka osób... — kłamała — liczę na Pana.
Skłonił się wytwornie.
— Je regrette! — wyrzekł — dziś wieczór jestem zajęty!...
Ogarnął ją szał.
— Och! Redaktor powrócił! — zawołała. — Wątpię, czy dziś...
Urwała. Miał chmurny, niemiły wyraz.
— Doprawdy! — wyrzekł powoli — Stendhal ma słuszność, twierdząc, iż w przekorze miłości własnej nie chodzi o cel, ale o zwycięstwo.
— ?...
— Tak! To wszystko, co pani czyni, każdy krok pani obecny względem mnie, każde słowo powstaje u pani na tle choroby honoru — czyli, d’amour propre piqué. Wiedziałem, że pani jest gwałtowna, ale do tego stopnia, nie przypuszczałem nigdy...
— Pan się myli.
— Nie, Pani. Jestem zanadto doświadczony w tych sprawach, abym nie umiał rozróżnić wszelkich odcieni, kierujących postępkami kobiet.
Uczepiła się drobnostki, pretekstu.
— Pan ciągle mnie miesza z innemi kobietami, a pan nie zdaje sobie sprawy, jaka ja jestem inna...
Patrzył na nią długo i coś głębszego zarysowało się w jego oczach.
— Jesteś pani inna — na pewnych punktach — może... lecz są niektóre wspólne wam cechy — bez których istnieć kobiecie nie podobna..
Zarumieniła się gwałtownie.
— Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! — zawołała z kapryśną intonacją w głosie. — Nie chcę mieć nic wspólnego z innemi kobietami. Brzydzę się niemi!
Zaczął śmiać się z jej uniesienia. Patrzył na nią z lubością.
— Ładnie pani z tym gniewem, mającym wszelkie pozory namiętności!
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/196
Ta strona została przepisana.