Prześliczny, miękki uśmiech rozjaśnił jego twarz. Przez nią błyskawicą przebiegło pragnienie posiadania tego człowieka, na wyłączną, swoją własność. Jakiś tuman, obłęd, naleciał na nią. Skłonna była w najtajniejszej głębi do ustępstw i prawie prosiła się o to, aby odgadł jej pragnienie.
— Przyjdzie pan? — zapytała, a oczy jej prosiły.
Zaprzeczył stanowczo.
— Nie pani!
Usta jej drżały, układały się w podkówkę. Zdawało się jej, że przeżyła już podobną chwilę. Lecz nie ona ją przeżyła osobiście — to przeżył ją mężczyzna — u ołtarza, jej kobiecości niedostępnej.
— Taki Ali, taki Halski...
Z doskonałą dokładnością przemignęły przed nią szczegóły owej pamiętnej nocy, gdy Halski trzymał ją napróżno w objęciach. I tu przyszło jej na myśl, czy Halski nie lękał się, aby wciągnęła go w zasadzkę małżeństwa.
— Może pan... może pan lęka się, że ja zechcę widzieć w panu możliwego mego męża... — zaczęła prawie ze śmiechem — myli się pan. Nie mam zamiaru już wychodzić za mąż.
— O! Odkąd to i dlaczego?
— Dużo myślałam w ostatnich czasach, przyszłam do przekonania, że małżeństwo jest une institution malpropre et inutile.
Nagle spoważniał.
— To źle! Niech pani nie suggestjonuje sobie podobnych idei.
— Wszak są one przekonaniem pana.
— Tak, mojem... Ale nie odnoszą się do takich, jak pani kobiet...
— ?...
— Widzi pani — madonna, choćby najgenialniejszego malarza, na ścianach muzeum przestaje być madonną. Bohomaz Marji, odpowiednio umieszczony, na ołtarzu, w obramowaniu majowych bzów, robi wrażenie podniosłej boskości. Natomiast Böcklinowskie nimfy przetrwają zwycięsko szpetotę monachijskich pinakotek i na ścianach mało artystycznych halli są zupełnie swobodne.
Umilkł na chwilę — poczem, osnuwając ją jakiemś łagodnem spojrzeniem, dodał:
— Pani musi zostać na ołtarzu!
Zdobyła się na siłę woli.
— Choćby z krzywdą...
— Choćby z krzywdą własną, lecz dla dobra drugich...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/197
Ta strona została przepisana.