chej, nie narzucającej się. Zaczynał zwracać się myślą w stronę kobiet wyniosłych, strojnych w ogromną piękność wewnętrzną, olśniewającą nieokreślonym blaskiem ich zewnętrzne wdzięki. Gdy Weychertowa, biała i różowa, obfita w ciało jak kobiety Rubensa, garnęła go ku sobie — po doznaniu dreszczu finalnej rozkoszy — miał ochotę cisnąć nią o ziemię, jak bezużyteczną już, z opalu wyrobioną czarą, z której przed chwilą pił pospolite wino, o trochę cierpkim, trywjalnym smaku, przygodnie, jedynie dla ugaszenia pragnienia podanego mu trunku. I gdy odchodziła brzydko, ciężko, żegnając się z nim niewykwintnym gestem jakiejś dziewki Defreggera — zostawał chmurny, ociężały, stęskniony — w nieporządku i nieładzie swej wytwornej sypialni — która tchnęła prostym wykwintem, a którą godzinne przyjście Weychertowej zdołało przemienić w burżuazyjny śmietnik — mieszczańskich alków.
I z najwyższym niesmakiem składał, ustawiał, wietrzył, odsłaniał swe złote story, zmieniał kwiatom wodę, cudnym, kwitnącym, żółtym azaljom, na które ona nawet uwagi nie zwróciła.
I kładł się na nizką sofę, pokrytą prześliczną, staroperską makatą, o doskonałych tonach rdzawych, połyskujących złotem, rzadkich deseni — i marzył o jakiemś smukłem zjawisku kobiecem, które w lekkiej, prostej szacie snułoby się cicho, wśród wytwornych sprzętów i prostemi, a przecież dziwnie wykwintnemi gestami, dopełniałoby wytworności, przepełniającej nietylko te pokoje, ale i wewnętrzne pragnienie jego usposobienia.
Nigdy, niestety, nie spotkał takiej kobiety, która potrafiłaby połączyć w sobie zalety sprawnej i doskonałej metresy z pięknością delikatną — zjawiska.
Tak niewiele kobiet, nie tylko wśród naszego społeczeństwa, ale wogóle na świecie, potrafi przejść przez życie miłosne z całym powabem i urokiem — i podać kochankowi cud swego ciała, jak bukiet kwiatów, coraz piękniejszych, w każdem oświetleniu innych i przez to ciągle pożądanych. Urok, jakim takie kobiety potrafią otoczyć najdrobniejszy i najbardziej błahy szczegół, odnoszący się do miłości — pozostawia właśnie w sercu mężczyzny to wieczyste, niezatarte pragnienie i jakąś nić, wiążącą go nierozerwalnie z tą właśnie kochanką.
Stąd powstają owe dziwne fakty, sprowadzające pod okna opuszczonej kochanki — człowieka, który sam, dobrowolnie, rozdarłszy wiernie oddane sobie serce, odszedł napozór znudzony i przesycony cichem, wytwornem pięknem, którem go otoczono. I pomimo szeregu innych metres — nagle jakby zapomniana nuta, jakby zapach zakwitających łąk — powstaje w głębi duszy wspomnienie cichych kroków — pocałunku nie-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/200
Ta strona została przepisana.