gnował z marzeń o doskonałej kochance, lecz nie rezygnował z erotyzmu.
Nie chciał kochać, lecz chciał używać zmysłowych dreszczów — lękając się, aby brak zadowolenia tychże nie odbił się na jego intellektualnych dorobkach, nadając im oschłość, właściwą duchom, żartym ascezą.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Jedynie Rena uczyniła na nim wrażenie kobiety, umiejącej szczęśliwie wybrnąć z trudnej roli kochanki — mózgówca i estety. Stąd owo rzucenie się ku niej — bezowocne, wskutek jej oporu. — I potem marna, brzydka plotka, która nie tyle zraniła jego miłość własną mężczyzny, ile uczyniła mu jakby zawód, jakby taki porzucony, wypocony gorset na pastelowym tonie kobierca jego sypialni.
Teraz znów jeszcze jeden lęk ogarniał go. — Dojrzał w Renie przebłyski tych pragnień, które nawet w takiej, jak Rena, kobiecie, zdołają zniweczyć wrodzoną jej dumę i wyniosłość.
Dawniej byłby skwapliwie skorzystał z tego odkrycia i czynił wszystko, co można, aby posiąść Renę, co zdawało mu się poniekąd ułatwione.
Lecz teraz — stało się inaczej.
Przeraził się tego — i cofnął. — Zdawało mu się niewyraźnie, jakby miał ściągnąć z ołtarza pęk kwiecia i przystroić niem swe łoże rozpusty.
Dopiero teraz dostrzegł, jaką właściwie rolę grała Rena w galerji jego „typów“ — kobiecych.
Niedoścignioną...
Uśmiechnął się mimowoli — lecz w uśmiechu tym nie było dawnego szyderstwa i ironji.
Jakiś przymus!
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Lecz równocześnie, mocą dawnego nałogu, powstały w jego podświadomości wahania się i słowa...
— Nie należy długo się modlić przed Beatryczą — bo zmieni się w Messalinę...
Zwłaszcza przekonał się, że w Renie tkwiła wrodzona, mała Messalinka...
„Więc niech — modli się kto inny i tę metamorfozę sprawi“ — myślał, pełen jeszcze dziwnego wrażenia.
Lecz mimowoli do ołtarzyka Beatryczy — wracał całą swą istotą, spragnioną zestrojonej harmonji miłosnej ekstazy.
— Niech kto inny!... — powtarzał uparcie...