Obrachowała się z szybkością błyskawicy. — Czy dla swego własnego zaspokojenia wydostało się na jaw z niej to zdanie? Jeszcze była za trwożna wobec nawału sił jej nieznanych.
— Dla niego bym to uczyniła — myślała — dla niego i aby go przywiązać... Taki człowiek nie potrafi inaczej. A zresztą, czembym go przekonała?
I w obłędzie, w uniesieniu bez granic uprzytomniła sobie chwilę oddania się. Dawno wżarte w nią zasady szarpnęły nią.
— Zbrodnia!... Zbrodnia!...
Jakaś słodycz serce jej mimo wszystko przejęła.
— Nie! Nie zbrodnia!... Rozkosz jego... Moja!...
Osunęła się na szezląg — ciemność ją ogarnęła.
— Rozkosz jego... moja...
I z tej półświadomości wypełzało ku niej wspomnienie inne, myśl naturalna — myśl o Weychertowej.
— Jest tam, u niego, z nim!... Zajmuje moje miejsce.
Wydało się jej, że ta tłusta, rozlana kobieta zajęła własne jej stanowisko.
— Jest tam! Z pewnością jest tam... — Jakiem prawem? Tam — ja!...
Porwała się. Nawet coś trywialnego przemknęło się przez nią.
— Wyrzucę... wyrzucę.
Była niepoczytalna. Wdziała płaszcz, jakiś tok — bez parasola wypadła na ulicę. Deszcz przestał padać. Pusto było — tylko w zmytych na ciemno chodnikach drżały światełka latarni. Rena pomknęła w stronę mieszkania Halskiego.
— Po co ona tam? Jeśli ja nie!...
Czuła do siebie wstręt — chciała być od siebie jak najdalej. Zdawało się jej, że to jakaś druga, wysoce jej niesympatyczna, wlecze ją w jakiś nudny, ohydny czas w oddal bezcelową.
Gdy wydostała się na ulicę, zamieszkałą przez Halskiego, nie biegła już, lecz wlokła się. Z daleka dostrzegła żółtawą smugę jego okna. Ścisnęło się w niej serce i załopotało całe życie. Gdyby przechodził ktokolwiek, uczepiłaby się mu u rąk, aby nie pozostać tu tak sama, jak w pośrodku zmąconej rzeki w potrzaskanem czółnie, bez kawałka wiosła w ręku. Lecz było przerażająco pusto i tylko tłukły się jej kroki, mimo że usiłowała przekradać się raczej, a nie iść.
Szła po drugiej stronie ulicy i gdy przeciągnęła ponuro przed kamienicą, zamieszkaną przez Halskiego, stanęła. Równo, spokojnie oświetlone okna jego mieszkania dawały hasło równo urządzonego wewnętrznego życia. — Nie było tam miejsca na
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/213
Ta strona została przepisana.