Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Gamą rozpaczy i szału przeciągnęło po niej. Brakło jej tchu. Nie walczyła oń. — Zdawało się jej, że łatwiej skona.
— I ona...
Czerń, chłód, noc — hańba zeszarpanej miłości własnej i dzikość biorącej górę czystości pierwotnych pojęć, które mścić się zdawały rozpasanem, stalowem zatapianiem kłów, na schylonym i wytarzanym w prochu ołtarzowej karności — karku.
— Oboje!...
Rzecz nieprzewidziana, nieobmyślona. Oto Rena silnym skrótem przecina ulicę i już jest w bramie domu.
— Tak! Będzie tak!
Biel stiuków w sieni zalanej elektrycznością, czerwony wąż dywanów, pnący się gdzieś z boku — uderzenie czarno podlepionej listy lokatorów i ręka jej przypada, chwyta w posiadanie guzik dzwonka. — Przywarła się, oderwać się nie może, nie chce. — Jakby życie złączyło ją z tym tętniącym punktem. Słyszy, jak wibruje ostro, nieuleczalnie. Na apel, na pomoc, na gwałt, od jej palców woła, krzyczy, błaga. Słyszy kroki. Nie rzucają ją w ucieczkę. Przeciwnie, ciskają pożądaniem, aby te drzwi rozwarły się czemprędzej. Chce najgorszego, chce nawet razów, spadających na nią i uprawniających ją do padnięcia u progu...
Oto drzwi, lśniące od blasku swej świeżej powierzchni, otwierają się. — Halski stoi przed nią.
Patrzy — jakby mrużył oczy — on, nie on. Rena zwiera się z nim oczami. Oboje przez chwilę nie rozumieją co ich przygnało przed siebie. I milczą — bo po upływie tego mgnienia oka zaczyna coś szemrać, coś się dobywać, coś z najgłębszych tajni. Lecz przemówić — to nie!
Byle nie to!
I Halski jednym gestem wskazuje jej głąb mieszkania.
Ona powoli, bez tchu — bez estetyki, bez linij — wchodzi, zdając się nosić na sobie ciężary — rzeczy niepojętych, strasznych — do których była nieprzygotowana zupełnie i nieświadoma, jak ślepiec, któremu przepadł wzrok wtedy, gdy przeczuwał miłośnie cud słońca.
Jedno tylko dostrzegła, że mieszkanie było puste i że nikogo w niem, oprócz nich dwojga, w tej chwili nie było.

XX.

Ręce mimowoli załamały się jej strwożonym gestem i potem rozplotły, jakby zawstydzone. Szalało w niej ciało i dusza